W sobote 6 pazdziernika kilka minut po polnocy czasu tutejszego (-6 godzin wzgledem Polski) ukonczylem 23 lata. Nie jest to specjalnie powod do dumy i brakuje juz gdzies tej radosci, kiedy stukaly kolejne -nastki i okragla "dwudziestka", a jednak ta 23. rocznica przyjscia na swiat niespodziewanie ucieszyla mnie znacznie bardziej niz poprzednie.
Kochani! Wielkie dzieki za Wasza pamiec! Moglbym ironizowac, ze Gronek jest cudownym przypominaczem, ale naprawde liczy sie fakt, ze komus sie chce kliknac na link i napisac chocby jedno krotkie zdanie z zyczeniami. Prawde mowiac, nawet nie podejrzewalem, jak wielkiego i pozytywnego kopa dostane otworzywszy skrzynke pocztowa oraz zalogowawszy sie na gronie. Do dzis trudno mi sie pozbierac. W taki dzien jak wtorek - kiedy po weekendzie siadlem przy kompie - czlowiek przekonuje sie, ze powroty maja rownie wazny sens jak wyjazdy. Jeszcze raz dzieki!
Obchody urodzin zaczalem skromnie o 24 w piatkowy wieczor, kiedy ze znajomymi Wenezuelczykami konczylismy spotkanie przy piwie w centrum handlowym. Abuelo, odbywszy pare lat temu w Londynie z dwoma Polkami trening kulturowy, pozyczyl mi nawet "estola", po czym z Lucasem i Antonio udalismy sie do slynnej - w stylu kebaba na Swietokrzyskiej - hot-dogarni znanej m.in. z powodu serwowanych tam"perritos polacos". Przyznam szczerze, ze chociaz nie jestem specjalnym znawca naszej kuchni, nie wydaje mi sie, bym kiedykolwiek w Polsce wcinal bule z serem, cebula oraz pomaranczowa parowka oraz... chipsami.
Z ranca uderzylismy na weekend z Antonio na zachod do jego rodzinnej miejscowosci - Barquisimeto. Tereny na wschod od Caracas, podobnie jak samo miasto, poza wyzsza temperatura niczym specjalnym sie nie wyrozniaja. Trzcina, fabryka rumu, podupadajace osrodki przemyslowe, rafineria, fragment niedokonczonej autostrady w szczerym polu, las tropikalny, pierwszy rzut oka na Morze Karaibskie, 5 roznych bilbordow z wizerunkiem Chaveza na zaledwie 500 metrach drogi... Zainspirowany "Klubem Smakow Azji" oraz kontynuujac peruwianskie tradycje kulinarne skosztowalem podczas calej wyprawy z tuzin nowych dan wenezuelskich od soku z trzciny cukrowej przez kozla w 4 smakach oraz cachape z serem po slodkie "piwo" Maltin i chrupiace swinskie zeberka. Zoladek po zaprawie kondycyjnej w Andach - w znakomitej formie. Ani zielony i potwornie slodki sok z sztywnych jak bambus pedow trzciny ani pachnacy krowimi wymionami ser go nie wzruszyly nawet na moment.
Tyle na razie. W nastepnych odcinkach o:
1) szkole - tak, wyobrazcie sobie, ze zaraz po snie najwiecej czasu mi schodzi nie na pisaniu bloga lecz na nauce. Niestety...
2) korkach - zwanych tu "colas" (w odroznieniu od hiszpankich "atascos"). Wracajac z Barquisimeto przez poltorej godziny przedzieralismy sie od rogatek miasta do centrum. Horror gorszy niz w Jankach,
3) polityce - temat-rzeka, lecz poniewaz obracam sie w wyzszych kregach i przebywam z wyksztalconymi ludzmi, coraz lepiej orientuje w zawilosciach tutejszej polityki ogarnietej ukladem, o jakim nawet w najgorszych snach nie snili bracia Kaczynscy,
4) dziewczynach - jak juz poznam jakichs wspolny mianownik ;)
5) plazy - jak juz bede
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz