Co za kraj!!! Czwarty juz z serii samotnych wojazy po miescie. Wychodze z metra razem z potokiem ludzi i przechodzac obok straganu z trzema kobitkami, slysze za soba glosne "¡Este está muy bién!" jednej z nich. Chcac sie upewnic, czy moje uszy oby na pewno sie nie przyslyszaly, odrwacam glowe w bok. Natrafiam na wzrok kobiety. Ta zobaczywszy moje oczy posyla mi ustami buziaka. Odwzajemniam sie i zalaczam promienny usmiechech, nim tlum zdazy mnie poniesc dalej...
Ze samotnie podrozujaca dziewczyna jest zaczepywana na ulicy krajow kultury srodziemnomorskiej i latynoamerykanskiej - juz od dawna mnie nie dziwi. Ale zeby glosno komentowac wyglad chlopaka?! Zebym tego nie przezyl, bym nie uwierzyl, aczkolwiek doswiadczenie mile i obrazic, sie nie obrazilem :D
A! Troche a propos ;) Przedwczoraj dosc niespodziewanie ktos sie mnie zapytal o hiszpanski odpowiednik mojego imienia. Jak zwykle odpowiedzialem, ze nie istnieje, ze Jacek to nie do konca Jacinto, bo Jacinto to Jacenty, a to w Polsce sa 2 rozne imiona. Drugie jednak pytanie o pochodzenie mego imienia wprowadzilo mnie w konsternacje. Poniewaz siedzialem akurat przy kompie z otwarta przegladarka, w 5 sekund znalem juz odpowiedz. Okazuje sie, ze pochodzi ono od greckiego Hiacynta, mlodzienca ktory... ktory... Nie, nie powinienem dalej pisac, bo w tym wypadku nie ma sie czym chwalic ;) Google rozstrzygnal tez, ze jednak Jacek to po hiszpansku Jacinto. Mam to gdzies. Nikt mnie nie bedzie nazywal jakim Jacentym. Nigdy.
Zeby juz domknac ten narcystyczny, znaczy, hiacyntowski watek, zdradze tylko, ze wedlug rodzinnej sagi moje imie zostalo wybrane nieco pod katem przepowiedni wrozbity. Facet (kobieta?) wywrozyl, ze urodzony 6.10 bobas stanie sie delikatnym i wrazliwym czlowiekiem (czy cos w tym stylu), w zwiazku z czym dla wzmocnienia jego osobowosci jego imie powinno nosic czastke "JA". No i tak jakos trafilo na Jacka :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz