wtorek, 29 stycznia 2008

Bogotá

Kolumbia oraz jej stolica po 4 miesiacach pobytu w Caracas robia piorunujace wrazenie.

Po pierwsze, okazuje sie, ze jednak ten latynoski chaos da sie jakos ogarnac i opanowac, czego przykladem jest swietnie sprawdzajacy sie system komunikacji miejskiej (autobusy Transmillenio jezdzace po wydzielonych ulicach), wydzielone sciezki rowerowe, sprzatane smieci, itp.




Po drugie, bezpieczenstwo. W obliczu toczacej sie od dziesiecoleci wojny domowej bezpieczenstwo obywateli jest absolutnym priorytetem obecnych wladz, totez praktycznie na kazdym rogu w miescie stoja uzbrojone po zeby pary zolnierzy. Po zadbanym historycznym centrum spaceruja masy mlodziezy, w finansowej dzielnicy jak w kazdym cywilizowanym miescie podazaja chodnikiem tlumy garniakow, wojskowi i policjanci na tyle wzbudzajacy zaufanie, ze nawet mozna aparat wyciagnac i zdjecie zrobic. Do tego juz nie trzeba sie co 10 sekund odwracac, wieczorem wyglada na to, ze mozna spokojnie wyjsc na ulice i nie ma w tym nic zlego. Inny swiat.


Po trzecie, ludzie. Prawda jest, to co przyznaja Wenezuelczycy i o czym zapewnia na swych stronach przewodnik. Kolumbijczycy sa ludzmi niezwykle uprzejmymi, uczynnymi i towarzyskimi. Wszedzie "Si, señor", "A la orden", "Que desea?". Niestety, generalnie nie do porownania z powszechnym w Wenezueli olewnictwem i niekiedy chamstwem.

Po czwarte, jakos dziwnie brakuje czerwonych propagandowych graffiti, billboardow, hasel "construyendo socialismo bolivariano", wizerunkow Chaveza co 2 kroki... To tak mozna zyc?

Bogota mnie urzekla. Urzekla swa... normalnoscia.

Kolumbia na wariackich papierach

Ide jak burza. Ide predzej niz jestem w stanie to ogarnac. Przekraczam sam siebie, a czynami jestem juz o dwa kroki naprzod przed swiadomoscia, ktora najzwyczjaniej nie nadaza nad biegiem wydarzen.

Po pozegnaniu Czechow i Abuela w Meridzie odwiedzilem jeszcze tego wieczora najwieksza na swiecie lodziarnie (ponad 900 smakow).


Zaczalem konserwatywnie - malta, likier z rumu i owies poszly na pierwszy ogien, a wlasciwie jezyk. W miare jedzenia mimo pelnego zoladku zaczalem jednak zalowac, ze nie pojechalem po bandzie i nie wybralem bardziej egzotycznych smakow. Chwila odpoczynku i namyslu i w reku trzymalem rozek z dwoma kulkami o smaku... Tajemnica do slajdowiska! Podpowiem tylko, ze obydwa znajduja sie w zamrazalce prezentowanej ponizej.



Z rana ruszylem. Carrito na terminal, 5 minut przerwy, 7 godzin w autobusie do San Cristobal, 5 minut przerwy, 1,5 godziny w carrito do San Antonio, tam godzina na zalatwianie pieczatek i wymiane pieniedzy, szybki marsz przez most graniczny, KOLUMBIA!!!


Po drugiej stronie granicy kolejne pieczatki, kolejny juz carrito na obskurny terminal w Cucucie, dziad zalatwiajacy bilet, kolejne wsiadanie do ruszajacego autobusu, 15 godzin jazdy y BOGOTA. Zeby nie swietny przewodnik Lonely Planet i znajomosc hiszpanskiego pewnie bym jeszcze w tej chwili tkwil na terytorium Wenezueli

Dosc powiedziec, ze jak wreszcie usiadlem spokojnie w ostatnim autobusie, nie bylem juz pewien, gdzie ja jestem, ktora godzina, ile mam pieniedzy, jak sie tu dostalem, jak sie nazywam...

czwartek, 24 stycznia 2008

To juz jest koniec

Nie spalem dzis zbyt dlugo. Czy to przez cisnienie w pecherzu po wczorajszym piwe? Boloacy zoladek nieprzywykly do Big-Maka o wieczorowej porze i tortilli o polnocy? Przerazliwe zimno, ktore od paru dni nie pozwala juz w krotkich spodenkach chodzic po pieczywo i gazete? Niewygodne lozko wzbudzajace tesknate za swym wlasnym katem? Niespokojne mysli o walizce, ktora trzeba nadac do Limy, zostawionym w Ciudad Bolivar swetrze, co mial przyjechac do Caracas autobusem, praniu i paszporcie do odebrania z konsulatu kolumbijskiego? Chec pozegnania sie z Lucasem i Larrym zanim wyjda do pracy?

Za 2 godziny ostatecznie opuszczam Caracas, wpierw jadac na weekend do Méridy z Czechami i Rafaelem, a potem juz samotnie: Kolumbia, Ekwador, Peru, Lima i home sweet home Terminal 1 Warsaw Frederic Chopin Airport 12 lutego o 11:40. Postaram sie z trasy nadal nadawac jakies znaki zycia, niemniej jednak na kolejna relacje ze stolicy Wenezolandii trzeba bedzie poczekac do 22 IV 2008, kiedy to wedlug wstepnego harmonogramu poprowadze na SGHu slajdowisko poswiecone temu krajowi. Tydzien wczesniej zas zaprezentujemy nasze zdjecia z Peru.

A czym dla mnie bylo te prawie pol roku w Ameryce Poludniowej? Przygoda zycia. Pewnie ostatnim momentem mojej beztroskiej mlodosci. Wolnoscia. Podobnie jak 1,5 roku temu w Hiszpanii zegnajac sie zastanawiam sie nad tym, ze czlowiek odjezdza, a zycie w Madrycie, czy w Caracas bedzie toczyc sie dalej swoim torem. IESA przyjmie kolejnych studentow, w naszym "la mansion" Czeszka zajmie zupelnie miejsce El Polaco, Caracas nadal bedzie zmagal (zmagala! wczoraj odkrylem, ze po hiszpansku Caracas jest rodzaju zenskiego) sie ze swoimi problemami, a Wenezuela z Chavezem ;)

A mnie juz nie bedzie. Bede w innej rzeczywistosci.

I niestety czlowiek ma tylko jedno zycie. Musi wybrac. Jesli Warszawa, to nie Madryt i nie Caracas. Jesli Madryt, odpada Polska i odpada Wenezuela. Jesli Caracas, Madryt wypada z gry, a Polska znajduje sie na spalonym. Nie da sie miec wszystkiego na raz. Nie da sie trzymac dwoch ani trzech srok za ogon. Dlatego tez wydaje mi sie, ze nalezy to jedno dane nam zycie wykorzystac ile sie da. Probowac. Doswiadczac. Cieszyc sie chwila.

Koniec filozofowania. Jeszcze raz dzieki za wsparcie, ktore od Was otrzymalem. Mysl, ze jest do czego i do kogo wracac, naprawde pomaga przejsc ten niezbyt przyjemny okrez pozegnan i rozstan. Do kolejnego posta! Za dwie godziny me voy pa´ Colombia!!!

środa, 23 stycznia 2008

Turystyka dolarowa

Na IESOwych imprezach przy rumie lub piwie bezapelacyjnie dominuja dwa tematy. Primero, se habla paja. Czesto stosowane w wenezuelskiej odmianie hiszpanskiego wyrazenie Hablar paja - "mowic slome/siano", oznacza bezsensowne i niczego nie wnoszace gadanie. Cytujac Wikipedie, polskim odpowiednikiem tego idiomu byloby: "pleść androny (?), pleść głupoty, paplać, pleść od rzeczy, strzępić jęzor"

Po drugie, gdy imprezowicze sa jeszcze wystarczajaco trzezwi - a w szczegolnosci gdy na spotkaniu przewaza plec brzydka - praktycznie zawsze wyplywa na powierzchnie temat dolarow. Jak wykolegowac panstwo wenezuelskie i stojaca na strazy rezerw walutowych komisje CADIVI? Jak wzbogacic swoj portfel na roznicy kursow dolara oficjalnego i czarnorynkowego? Jak kupic? Gdzie sprzedac?


Dolary amerykanskie - podobnie z reszta jak wszelkie inne dewizy - stanowia w Wenezueli produkt wybitnie deficytowy i przecietny Wenezuelczyk nie moze sobie ot tak kupic ani zielonych, ani beznamietnych w formie i tresci banknotow euro, o PLNach nawet nie wspominajac. Posiadanie obcych dewiz nie jest wprawdzie karalne, ale za wymiane po kursie innym niz oficjalny mozna teoreretycznie isc do paki na od 3 do 7 lat. A ze wenezueskie wiezienia do najprzyjemniejszych nie naleza, mozna sie dowiedziec z prasy. Wczoraj np. na skutek walki dwoch frakcji i wybuchu granatow zginelo gdzies 6 wiezniow, a w grudniu krajem (a moze bardziej mna niz krajem) wstrzasnela okrutna smierc kilkunastu osadzonych: spalonych zywcem, zmasakrowanych niczym zwierzeta koszerne oraz zdekapitowanych, ktorych glowami pozniej grano ponoc w noge...

W praktyce jednak wszyscy na lewo i prawo kupuja i sprzedaja dolary i kombinuja jak sie da, nie liczac sie specjalnie z ewentualnymi konsekwencjami. Pojedynczy obywatel legalnie ma prawo za pomoca kart kredytowych autoryzowanych przez CADIVI wydac badz wybrac za granica do $5000 w roku w transzach $500 co miesiac. Oczywiscie po kursie oficjalnym. Poza tym do konca 2007 roku mial prawo nabyc za granica za posrednictwem Internetu towary za 3000$, oraz wymienic w gotowce do $600 rocznie na podroze zagraniczne. W sumie wiec obywatel ma do dyspozycji $8600 w ciagu roku zakupionych po kursie 1 USD = 2150 Bs (2,15 BF obecnie), z tym ze jesli ktos mogl udokumentowac, ze studiuje za granica - co uczynili niektorzy moi znajomi - pula zwiekszala sie o dodatkowe 5 kafli. I poki kurs czarnorynkowy byl zblizony do oficjalnego nikt sobie za bardzo glowy nie zawracal szwindalami i cala papierkowa robota potrzebna do kupna dolarow. Jednakze odkad parenascie miesiecy temu kurs dolara "rownoleglego" przekroczyl 3000 Bs, by kilka tygodni temu osiagnac az 6500 Bs, wszyscy co maja troche oleju w glowie i stac ich na karte kredytowa oraz podroze zagraniczne rzucili sie po panstwowe (petro)dolary. Oczywiscie jest to niski uklon panstwa wylacznie w strone klasy sredniej i wyzszej, bo generalnie w Wenezueli za Chaveza wszystko sie wszystkim rozdaje i poparcie spoleczne trzeba sobie kupic.

O ile wiec 2006 obywatele zglosili zapotrzebowanie na 1,2 miliardow dolarow, o tyle w 2007 bylo to juz ponad 3,5 miliarda. Pod koniec zeszlego roku caly narod uswiadomiwszy sobie mozliwosc sfinansowania swiateczno-noworocznych wakacji dolarami CADIVI ruszyl do agencji podrozy. Popyt na wczasy zagraniczne i bilety lotnicze wzrosl o 100%. Ceny biletow do najbardziej popularnej Panamy poszybowaly z 450.000 Bs do prawie 1.500.000 i juz na poczatku grudnia do 20 stycznia wszystko zostalo wykupione na pniu. Podobnie z pobliskimi Antylami Holenderskimi czyli wyspami Aruba oraz Curazao. Do Kolumbii i Miami - o czym sami sie przekonalismy szukajac opcji na Sylwestra - biletow tez juz od dawno brakowalo. Byli ludzie, ktorzy nawet przychodzili do biur podrozy proszac o bilet gdziekolwiek, byleby za granica. A juz absolutnym hitem byly pakiety obejmujace przelom miesiaca, kiedy mozna bylo oficjalnie wybrac dwa razy po 500 dolarow z bankomatu, raz trzydziestego i raz pierwszego.

Z wymiany dolarow i posrednictwa w tego typu uslugach finansowych wyksztalcil sie caly dzial nieformalnej gospodarki. Posrednicy zaczeli nawet masowo odwiedzac barrios i ludziom niemajacym zielonego pojecia o zielonych oferowac zalatwienie karty kredytowej oraz wyrobienie i odkupienie kuponu na zakupy internetowe.

CADIVI, zorientowawszy sie co sie dzieje, wzielo sie do akcji. Najpierw w eter poszly ostrzezenia o mozliwych sankcjach za handel dolarami. Potem grozono inspekcja kart kredytowych - wszak nic nie stalo na przeszkodzie, by czlonek rodziny lub zaufany znajomy w podroz zagraniczna nie wzial kart kredytowych z PINami innych osob. Tuz przed nowym rokiem wladze podjely drastyczniejsze srodki: Po pierwsze, nakazano bankom natychmiast wycofac z uzytku tzw. przedplacone karty kredytowe. Po drugie, radykalnie zmniejszono kupon na zakupy przez Internet z $3000 do $400. Po trzecie, zakazano publikowania w mediach i Intenecie od 27 stycznia wszelkich danych na temat kursu dolara czarnorynkowego, tak ze dzis chyba po raz ostatni sprawdzalem, jak stoi Washington.

Te paranoiczna sytuacje da sie jedynie wyeliminowac w jeden sposob: Zdewalualizowac boliwara. Przy okazji rozwiazalby sie problem nieoplacalnosci krajowej produkcji (dobra importowane sa tansze niz krajowe). Jednakze powiedzenie ludziom z dnia na dzien, ze zamiast rownowartosci $300 beda zarabiali $150 stanowi jeden z najmniej popularnych prezentow, jaki politycy moga sprawic narodowi.

Wenezeula ekonomicznie tkwi bowiem w blednym kole polityki merkantylistyczno-populistycznej napedzanym cenami ropy naftowej. W przededniu mojego wyjazdu nie starczy juz mi czasu na rozpisywanie sie na temat historii ekonomicznej kraju, ktory w latach 50 i 60 nalezal do najbardziej rozwinietych na swiecie, a w kolejnych dekadach stoczyl sie na samo dno. Polecam niemniej jednak artykul jednego z moich profesorow na IESA, Hugo Faria, liberala ze szkoly ekonomicznej Chicago:

Growth Disaster
Jones (2002, 4) using data from the Penn World Table classifies Venezuela as a growth disaster because between 1960 and 1997 real income per capita experienced a growth rate of minus 0.13 percent. According to (Barro and Sala-i-Martin 2004, 4), out of 112 countries with known data from 1960 to the year 2000, sixteen countries endured average negative growth rates. Fourteen out of sixteen countries belonged to the Sub-Saharan region, two were Latin American, one, Nicaragua suffered a civil war and a socialist government, the second one was Venezuela rich in oil, gas, carbon and iron and with no major internal turmoil.

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Canaima i Salto Angel

Z Canaimy zdjec i opowiesci bedzie nieco mniej, bowiem po raz pierwszy w zyciu shanbilem sie kupnem w biurze podrozy wycieczki zorganizowanej, co oczywiscie wyklucza mozliwosc przezycia niespodziewanej przygody. Niemniej jednak wrazenia spod najwyzszego wodospadu swiata - bezcenne i na dlugo pozostana w mojej pamieci.










Roraima

Dwudziestogodzinna podroz autobusem do San Fransisco i szesciodniowy trekking po Roraimie nadaja sie na temat do odrebnego bloga. Dlaczego w luksusowych wenezueslkich autobusach tak ciezko spac, dlaczego nie da sie podrozowac w samotnosci, czym sa puri-puri oraz jak sie wchodzi uzywajac dwoch nog na pionowe sciany tepui, opowiem juz w lutym badz maju na slajdowisku w SGH (o ile tylko szanowny zarzad KTE TRAMP wyrazi swoja zgode ;). Dzis garsc zdjec dla zachety:








Wiecej zdjec tradycyjnie na http://picasaweb.google.com/staroszczyk/Wenezuela/

Dewaluacja

W nowy rok 2008 Wenezuela wkroczyla z pompa, pozbawiajac swa dotychczasowa walute trzech zer bedacych pamiatka po zakumulowanej w ostatnich latach inflacji. Operacja wymiany starego poczciwego boliwara na nowego boliwara zwanego w 6-miesiecznym okresie przejsciowym dla odroznienia "boliwarem mocnym" (bolivar fuerte) poprzedzona byla rozpoczeta w pazdzierniku kampania, w trakcie ktorej sprzedawcy zobowiazanie byli podawac ceny w dwoch jednostkach, a wladze haslami "Aquí hay fuerza!", "Una moneda fuerte, una economía fuerte, un país fuerte", staraly sie przekonac narod do sily nowej waluty.


Ekonomisci sa sceptyczni, czy przy obecnie rozdymanych wydatkach publicznych spowodowanych rekordowo wysokimi cenami ropy rzeczywiscie uda sie stlumic szalejaca inflacje (w 2007 r - 22,5%), aczkolwiek rozne modele makroekonomiczne potwierdzaja, iz najtanszym i najmniej bolesnym dla gospodarki sposobem walki ze spadkiem sily nabywczej pieniadza jest zmiana oczekiwan inflacyjnych. Inflacja wszak w duzej mierze ma podloze psychologiczne i opiera sie na racjonalnym przekonaniu, ze skoro w poprzednim okresie wynosila x procent, to nie ma powodow by w kolejnym roku nie podniesc cen lub nie zadac podwyzek o identyczne x procent. Wladzom wiec chodzi o wywolanie okreslonego efektu psychologicznego. Jesli ludziom sie wmowi, ze od 1 stycznia ceny za sprawa mocnego boliwara przestana rosnac, a narod kupi te bajke, faktycznie, inflacja spadnie.

A ze rzad boliwarianski naprawde troszczy sie o sile nowej waluty i ze z nowym boliwarem nie ma zartow, Wenezuelczycy mogli sie przekonac bolesnie 8 i 9 stycznia. Uderzenie przyszlo znienacka i niczym dewaluacja lub zamach stanu zaskoczylo narod przy porannej kawie.

Pech sprawil, ze 9 stycznia postanowilem wreszczie wyrwac sie z Caracas i ruszyc w droge na poludniowo-wschodni kraniec kraju zobaczyc najwyzszy wodospad swiata - Salto Angel - oraz slynne wenezuelskie tepui w Gran Sabana. Oczywiscie na wycieczke musialem zrobic pokazne zakupy jedzenia na kilka kolejnych dni spedzonych w gorach. Rano dziewiatego jak to zwykle z usmiechem na ustach udalem sie po gorace bagietki na sniadanie. Podszedlem pod piekarnie a tu kurtyna opuszczona, okna pozamykane, w srodku zywej duszy brak. Slowem - sklep nieczynny. Przed wejsciem kilka rownie zdezorientowanych osob, a na drzwiach przybity niczym plakat "WANTED" w amerykanskich westernach ponizszy afisz:


"ZAMKNIETE. Urzad Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Zamkniete z powodu zlamania artykulu 16, bla bla bla, ochrony ludowej, bla bla bla, dotyczacego spekulacji, bojkotu i jakiegokolwiek postepowania majacego wplyw na konsumpcje zywnosci i produktow objetych kontrola cen. (...) Tymczasowo zamkniete na okres: 1 dzien"

No coz - pomyslalem - chlopakom zapewne dostalo sie za sprzedaz mleka spod lady, ktore nota bene ze 2 razy i mi udalo sie dostac. Niewzruszony szybko przypomnialem sobie idee krolowej Marii Antoniny (Nie ma chleba? Niech jedza ciastka) i udalem sie do cukierni obok. Co zobaczylem? To:


Podobnie jak piekarnia, cukiernia zostala zamknieta na cztery spusty. Pobliski warzywniak - to samo. Osiedlowy minimarket - rowniez CERRADO - z tym ze ci musieli naprawde przeskrobac, bowiem dostali szlaban na cale 48 godzin.


Wojna z Kolumbia idzie, zmach stanu, czy co? Moje watpliwosci rozwial rzut oka na naglowki srodowych gazet. Poprzedniego dnia wladze wziely sie za masowa kontrole piekarni i innych sklepikow, czy oby przypadkiem nie sprzedaja towarow po cenach przekraczajacych ceny wyznaczone w oficlajnym biuletynie Ministerstwa Zywnosci. Efekt - handel detaliczny w srode zamarl zupelnie.

Poddac jednak sie nie moglem tak latwo z powodu wspomnianego wyjazdu i koniecznosci kupna jedzenia na kolejne dni w gorach. Ruszylem wiec zwawym krokiem w dol do supermarketu w centrum. Tenze musial bowiem byc otwarty, gdyz odkad przyjechalem, nie pamietam, by kiedykolwiek udalo mi sie w nim spostrzec jakikolwiek z powszechnie pozadanych produktow. I rzeczywscie. W "CADA" oprocz gigantycznych kolejek wszystko bylo po staremu - niby polki pelne, ale chocbys chodzil i tydzien miedzy regalami, nie znajdziesz podstawowych towarow: normalnego makaronu, jajek, oleju, masla, cukru, mleka, kurczaka, serow ani nawet czekolady. Bida z nedza. Kupilem wiec jakies ochlapy, a na sniadanie zmuszony bylem ulepic z maki i usmazyc swa pierwsza w zyciu arepe, najbardziej wenezuelskie z wenezuleskich dan:


Ze zwalczonym pierwszym glodem i spakowanym plecakiem ruszylem pedem na Terminal de Oriente w swa pierwsza samotna wielodniowa podroz po Wenezueli...

wtorek, 8 stycznia 2008

Echa referendum

Po referendum napiecie w kraju wyraznie opadlo, jednakze jak grzyby po deszczu doslownie w kilka dni po 2 grudnia jak Wenezuela dluga i szeroka na ulicach i w telewizji wszedzie pojawil sie zlowieszczy cytat Chaveza: "POR AHORA..." (for now, poki co, na te chwile) Po raz pierwszy Chavez (wowczas polkownik) wypowiedzial te slowa po nieudanym zamachu stanu w 1992. Po raz drugi - tuz po ogloszeniu wynikow referendum. Patrzac w kamere i pokazujac wprzod palcem, dal wyraznie do zrozumienia, ze to nie koniec walki o triumf socjalizmu w Wenezueli.

Chavez to Terminator. A "POR AHORA..." ma rownie mocny wydzwiek jak kultowe "I´ll be back"



Cola

Cola w Wenezueli oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, cola stanowi fundamentalny obok rumu, lodu i cytryny skladnik najpopularniejszego karaibskiego driku, mianowicie: cuba libre. Scislej rzecz biorac mowa jest o Coca-Coli, albowiem w opinii wielu szanujacych sie Wenezuelczykow, drink na bazie Pepsi Coli owszem mozna pic, ale nazwanie go cuba libre jest juz naduzyciem jesli nie profanacja.


Innym, kto wie czy nie czesciej powszechniejszym w uzyciu znaczeniem coli, jest korek(uliczny) lub kolejka.


Najtansza na swiecie benzyna, polnocnoamerykanski koncept samochodu, fatalnie dzialajaca komunikacja miejska oraz latynoska fantazja kierowcow doprowadzily, ze korek na drodze stal sie permanentnym elementem krajobrazu miejskiego w Caracas. Na korku nawet mozna sie dorobic fortuny, o czym swiadcza wszechobecni i pojawiajacy sie w mig sprzedawcy mydla i powidla, a takze liczni lezacy policjanci na glownej szosie przelotowej Caracas - Puerto La Cruz, gdzie w ten bezsensowny sposob zmusza sie kierowcow do zmniejszenia predkosci i zatrzymania przy rzedach przydroznych straganow.

poniedziałek, 7 stycznia 2008

Año Nuevo 2008

Nowy Rok podobnie jak i Boze Narodzenie przyszlo mi spedzic oryginalnie. Po dwoch miesiacach ponownie zostalem zaprosznony do rodziny Antonio w Yaritagua k. Barquisimeto. Yaritagua, nazywana z przekasem "Yaritjorkiem" przez wspolokatorow, sprawia wrazenie prowincjonalnego miasteczka przypominajacego dobrze mi znana 12-tysieczna Wloszczowe (tak, ta sama o ktorej bylo glosno przed rokiem). Jest wiec przypominajacy nieco wloszczowski Plac Wolnosci Plaza Bolivar, jest rowniez podobnych rozmiarow kosciol, w jego bliskim sasiedztwie ratusz i policja. W Yarutagua - podobnie jak i we Wloszczowie - dominuje jednopietrowa zabudowa na bazie szachownicy z drobnym handlem skoncentrowanym w okolicach placu. O ile Wloszczowe przebiegaja dwie linie kolejowe i majace drugorzedne znaczenie drogi, o tyle przez Yaritague przecina (nieczynna juz) linia kolejowa oraz autostrada. Autostrade kiedys postanowiono wpuscic w zaglebienie, wykopano nawet pokazny wykop w tym celu, ale jak to czesto bywalo w Wenezueli (terminal autobusow i linia trolejbusowa w pobliskim Barquisimeto, fragmenty autostrad w szczerym polu niedaleko, kilka ze stadionow na niedawne Copa America, obwodnica Cota Mil w Caracas, Hotel Humboldt na szczycie El Ávila... przykladow jest wiele), pieniadze gdzies przepadly a prace przerwano lub ukonczono zaledwie w polowie. Do dzis wiec podrozujacy na trasie Caracas-Barquisimeto z okien samochodow moga podziwiac przypominajacy budowe metra row wzdluz obu jezdni autostrady.

Golym okiem widac, ze miasteczko jest biedniejsze od Wloszczowy, co z reszta bylo mi wiadome po pierwszej wizycie u rodziny Antonio mieszkajacej w skromnym 4-izbowym domku pozbawionym przez wiele godzin biezacej wody w ktorym ogladajac telewizje (kablowke oczywiscie) mozna niekiedy zauwazyc myszy przebiegajace wzdluz krawedzi sciany. Prawdziwego szoku jednak dostalem, gdy chcac przerwac cisze w samochodzie podczas jednego z wypadow, od rzeczy spytalem Antonio o liczbe mieszkancow Yaritagua. 100 000. Wg Wikipedii - 120.000. 10 razy wiecej niz Wloszczowa.

Ze szczenka na wycieraczce bylem przez dluzsza chwile wozony po okolicy. Antonio opowiadal, ja sluchalem. O tym, ze w wielu domkach mieszka nawet kilkanascie osob, o tym ze wiekszosc z nich wybudowalo panstwo, o tym, jak ludzie wiaza koniec z koncem w Yaritagua. Po drodze natknelismy sie na wypadek drogowy. Dwa wywrocone motocykle, jeden mezczyzna trzymajacy sie za krwawiaca glowe, inny w bialym podkoszulku bez rekawow (znak rozpoznawczy wenezuelskiego malandro) w odznakach paniki probujacy zatrzymywac samochody, biegnacy na pomoc ludzie... Nie rak i nie morderstwa, lecz wypadki motocyklistow sa najczestsza przyczyna zgonow w Yaritagua i zapewne w wielu miasteczkach Wenezueli. Ale trudno sie temu dziwic, wszak chaos na ulicach, brak kaskow na glowach, jazda w kilka osob na motocyklu (raz widzielismy az 4 osoby!), czesto piwo w reku i tragedia gotowa.

Trochem zszedl z tematu. Mialo byc o Nowym Roku. W Wenezueli odwrotnie od Polski, gdzie wigilia jest bardzo uroczystym swietem rodzinnym, a sylwester impreza "jak najdalej od domu i starszych", w Wenezueli 31 grudnia obchodzi sie w gronie najblizszych, a bardziej precyzyjnie - w domu matki. U posiadajacej portugalskie korzenie rodziny Fernandes Nowy Rok obchodzi sie w bardzo oryginalny, rzeklbym - szamanski sposob. Nie bedac dokladnie swiadom, czego sie spodziewac, zgodzilem sie wziac udzial w zwyczaju zwanym przez wtajemniczonych baño - kapiela.

Okolo godziny 23, siedem osob z kregu rodziny i bliskich znajomych rozebralo sie do pasa. Nastepnie kazdemu zostal wylany na glowe... kubel zimnej wody, po czym przy pomocy gospodarzy kazdy mial na sobie rozetrzec spora dawke... octu bodajze. Nastepnie wszyscy powtarzajac za mama Antonio (a w dalszej czesci ceremonii za samym Antonio) odmawiali slowa modlitwy nawiazujace do tego octu, lub jakolwiek sie nazywalo to wylane mi na glowe :) Potem kolejny kubel zimnej wody i... dwie garsci zimnej soli wtarte w klate, rece, wlosy, nogi. Kolejna modlitwa nawiazujaca do soli, kolejny kubel wody i dwie garsci cukru (kto by pomyslal, ze w tym kraju brakuje cukru!). Nastepnie to samo z miodem, mlekiem i na zakonczenie z jakims pachnacym wywarem z kwiatow rozlanym po calym ciele.

Cermonia zdawala sie nie miec konca, wszak nawet w cieplej Wenezueli 31 grudnia po wylaniu na siebie w odstepach 5 minut 5 kublow zimnej wody nawet najwieksi twardziele zaczynaja trzasc sie z zimna. Wszyscy wiec udali sie do przydomowej - rownie synkretycznym chrzescijansko-szamasnkim stylu - kapliczki, gdzie w ciszy i skupieniu w dymie i cieple kubanskich cygar oczekiwano na polnoc. W wenezuelskiej tradycji wraz z kolejnymi wybiciami zegara myslac zyczenie polyka sie kolejne winogrono, jednak u Fernandesow pierwszenstwo mialy korki od szampana i ostatnia w tym roku kapiel w alkoholu.





Nastepnie Anotnio wraz z dwoma asystentami udali sie na dach, skad przez dobry kwadrans odpalali caly arsenal fajerwerkow kupionych poprzedniego dnia.

Z samymi fajerwerkami wiaze sie tragikomiczna historia. Po ogledzinach kilku z wielu sklepow z petardami zdecydowalismy sie zrobic je w samoobslugowym, zaaranzowanym przez przedsiebiorczych Chinczykow ku tej okazji mini-markecie. Antonio wzial wozek i zaczal po kolei ladowac rozne rakiety, strzelajace torty i inne cuda niewidy. Co ciekawe duza czesc z wyprodukowanych w Chinach i Rosji fajerwerkow nosila instrukcje i napisy wylacznie w jezyku polskim. Za Chiny ludowe, nie moglem dojsc, skad towar przeznaczony na import do Polski trafil do Wenezueli. Niestety nie dane mi bylo w owej chwili dluzej nad tym myslec, gdyz z przerazeniem w oczach obserwowalem szybko rosnaca wypelniajacy sie materialami wybuchowymi wozek. Az mnie zatkalo. 15 duzych opakowan. Pelen wozek z gorka wypchany petardami. 13 milionow boliwarow do zaplacenia w kasie (ok 650 PLN po kursie czarnorynkowym i ponad dwa razy tyle po oficjalnym). Zdolalem tylko wymamrtotac: "Jestes szalony, Antonio. Ja z toba nie jade. Jeden wstrzas i nasze kosci beda zbierac na Marsie"

Mimo to pojechalismy. Antonio i jego dziewczyna z przodu, ja zas z tylnego siedzienia kotrolowalem jazde. Na Plaza Bolivar tuz za nami ustanowila sie karawana slubna z biala limuzyna na przedzie. Antonio skrecil w prawo, po czym zamiast przyspieszyc jeszcze bardziej zwolnil, zobaczywszy tuz za zakretem wolne miejsce...

Jebut!!!

Mierda! krzyknelo mi sie glosno, zamiast dawno nieuzywanego "sp.....lamy!!!", po czym wyskoczylem w poplochu na ulice z dala od samochodu, szukajac jakiegos katu do ukrycia. Ostatecznie nam nic sie nie stalo, gdyz zaczepiona na bagazniku opona zamortyzowala uderzenie, ale niestety biala limuzyna musiala dokonczyc przejazdke z wygieta maska niezbyt dobrze wrozac na przyszlosc parze mlodej. Szczescie czy Nieszczescie? Opatrznosc czy prawa Murphiego? Groteska? Abusurd?

Tyle o Nowym Roku. Ponownie wszystkiego najlepszego wszystkim w 2008!