Golym okiem widac, ze miasteczko jest biedniejsze od Wloszczowy, co z reszta bylo mi wiadome po pierwszej wizycie u rodziny Antonio mieszkajacej w skromnym 4-izbowym domku pozbawionym przez wiele godzin biezacej wody w ktorym ogladajac telewizje (kablowke oczywiscie) mozna niekiedy zauwazyc myszy przebiegajace wzdluz krawedzi sciany. Prawdziwego szoku jednak dostalem, gdy chcac przerwac cisze w samochodzie podczas jednego z wypadow, od rzeczy spytalem Antonio o liczbe mieszkancow Yaritagua. 100 000. Wg Wikipedii - 120.000. 10 razy wiecej niz Wloszczowa.
Ze szczenka na wycieraczce bylem przez dluzsza chwile wozony po okolicy. Antonio opowiadal, ja sluchalem. O tym, ze w wielu domkach mieszka nawet kilkanascie osob, o tym ze wiekszosc z nich wybudowalo panstwo, o tym, jak ludzie wiaza koniec z koncem w Yaritagua. Po drodze natknelismy sie na wypadek drogowy. Dwa wywrocone motocykle, jeden mezczyzna trzymajacy sie za krwawiaca glowe, inny w bialym podkoszulku bez rekawow (znak rozpoznawczy wenezuelskiego malandro) w odznakach paniki probujacy zatrzymywac samochody, biegnacy na pomoc ludzie... Nie rak i nie morderstwa, lecz wypadki motocyklistow sa najczestsza przyczyna zgonow w Yaritagua i zapewne w wielu miasteczkach Wenezueli. Ale trudno sie temu dziwic, wszak chaos na ulicach, brak kaskow na glowach, jazda w kilka osob na motocyklu (raz widzielismy az 4 osoby!), czesto piwo w reku i tragedia gotowa.
Trochem zszedl z tematu. Mialo byc o Nowym Roku. W Wenezueli odwrotnie od Polski, gdzie wigilia jest bardzo uroczystym swietem rodzinnym, a sylwester impreza "jak najdalej od domu i starszych", w Wenezueli 31 grudnia obchodzi sie w gronie najblizszych, a bardziej precyzyjnie - w domu matki. U posiadajacej portugalskie korzenie rodziny Fernandes Nowy Rok obchodzi sie w bardzo oryginalny, rzeklbym - szamanski sposob. Nie bedac dokladnie swiadom, czego sie spodziewac, zgodzilem sie wziac udzial w zwyczaju zwanym przez wtajemniczonych baño - kapiela.
Okolo godziny 23, siedem osob z kregu rodziny i bliskich znajomych rozebralo sie do pasa. Nastepnie kazdemu zostal wylany na glowe... kubel zimnej wody, po czym przy pomocy gospodarzy kazdy mial na sobie rozetrzec spora dawke... octu bodajze. Nastepnie wszyscy powtarzajac za mama Antonio (a w dalszej czesci ceremonii za samym Antonio) odmawiali slowa modlitwy nawiazujace do tego octu, lub jakolwiek sie nazywalo to wylane mi na glowe :) Potem kolejny kubel zimnej wody i... dwie garsci zimnej soli wtarte w klate, rece, wlosy, nogi. Kolejna modlitwa nawiazujaca do soli, kolejny kubel wody i dwie garsci cukru (kto by pomyslal, ze w tym kraju brakuje cukru!). Nastepnie to samo z miodem, mlekiem i na zakonczenie z jakims pachnacym wywarem z kwiatow rozlanym po calym ciele.
Cermonia zdawala sie nie miec konca, wszak nawet w cieplej Wenezueli 31 grudnia po wylaniu na siebie w odstepach 5 minut 5 kublow zimnej wody nawet najwieksi twardziele zaczynaja trzasc sie z zimna. Wszyscy wiec udali sie do przydomowej - rownie synkretycznym chrzescijansko-szamasnkim stylu - kapliczki, gdzie w ciszy i skupieniu w dymie i cieple kubanskich cygar oczekiwano na polnoc. W wenezuelskiej tradycji wraz z kolejnymi wybiciami zegara myslac zyczenie polyka sie kolejne winogrono, jednak u Fernandesow pierwszenstwo mialy korki od szampana i ostatnia w tym roku kapiel w alkoholu.
Nastepnie Anotnio wraz z dwoma asystentami udali sie na dach, skad przez dobry kwadrans odpalali caly arsenal fajerwerkow kupionych poprzedniego dnia.
Z samymi fajerwerkami wiaze sie tragikomiczna historia. Po ogledzinach kilku z wielu sklepow z petardami zdecydowalismy sie zrobic je w samoobslugowym, zaaranzowanym przez przedsiebiorczych Chinczykow ku tej okazji mini-markecie. Antonio wzial wozek i zaczal po kolei ladowac rozne rakiety, strzelajace torty i inne cuda niewidy. Co ciekawe duza czesc z wyprodukowanych w Chinach i Rosji fajerwerkow nosila instrukcje i napisy wylacznie w jezyku polskim. Za Chiny ludowe, nie moglem dojsc, skad towar przeznaczony na import do Polski trafil do Wenezueli. Niestety nie dane mi bylo w owej chwili dluzej nad tym myslec, gdyz z przerazeniem w oczach obserwowalem szybko rosnaca wypelniajacy sie materialami wybuchowymi wozek. Az mnie zatkalo. 15 duzych opakowan. Pelen wozek z gorka wypchany petardami. 13 milionow boliwarow do zaplacenia w kasie (ok 650 PLN po kursie czarnorynkowym i ponad dwa razy tyle po oficjalnym). Zdolalem tylko wymamrtotac: "Jestes szalony, Antonio. Ja z toba nie jade. Jeden wstrzas i nasze kosci beda zbierac na Marsie"
Mimo to pojechalismy. Antonio i jego dziewczyna z przodu, ja zas z tylnego siedzienia kotrolowalem jazde. Na Plaza Bolivar tuz za nami ustanowila sie karawana slubna z biala limuzyna na przedzie. Antonio skrecil w prawo, po czym zamiast przyspieszyc jeszcze bardziej zwolnil, zobaczywszy tuz za zakretem wolne miejsce...
Jebut!!!
Mierda! krzyknelo mi sie glosno, zamiast dawno nieuzywanego "sp.....lamy!!!", po czym wyskoczylem w poplochu na ulice z dala od samochodu, szukajac jakiegos katu do ukrycia. Ostatecznie nam nic sie nie stalo, gdyz zaczepiona na bagazniku opona zamortyzowala uderzenie, ale niestety biala limuzyna musiala dokonczyc przejazdke z wygieta maska niezbyt dobrze wrozac na przyszlosc parze mlodej. Szczescie czy Nieszczescie? Opatrznosc czy prawa Murphiego? Groteska? Abusurd?
Tyle o Nowym Roku. Ponownie wszystkiego najlepszego wszystkim w 2008!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz