wtorek, 29 stycznia 2008

Kolumbia na wariackich papierach

Ide jak burza. Ide predzej niz jestem w stanie to ogarnac. Przekraczam sam siebie, a czynami jestem juz o dwa kroki naprzod przed swiadomoscia, ktora najzwyczjaniej nie nadaza nad biegiem wydarzen.

Po pozegnaniu Czechow i Abuela w Meridzie odwiedzilem jeszcze tego wieczora najwieksza na swiecie lodziarnie (ponad 900 smakow).


Zaczalem konserwatywnie - malta, likier z rumu i owies poszly na pierwszy ogien, a wlasciwie jezyk. W miare jedzenia mimo pelnego zoladku zaczalem jednak zalowac, ze nie pojechalem po bandzie i nie wybralem bardziej egzotycznych smakow. Chwila odpoczynku i namyslu i w reku trzymalem rozek z dwoma kulkami o smaku... Tajemnica do slajdowiska! Podpowiem tylko, ze obydwa znajduja sie w zamrazalce prezentowanej ponizej.



Z rana ruszylem. Carrito na terminal, 5 minut przerwy, 7 godzin w autobusie do San Cristobal, 5 minut przerwy, 1,5 godziny w carrito do San Antonio, tam godzina na zalatwianie pieczatek i wymiane pieniedzy, szybki marsz przez most graniczny, KOLUMBIA!!!


Po drugiej stronie granicy kolejne pieczatki, kolejny juz carrito na obskurny terminal w Cucucie, dziad zalatwiajacy bilet, kolejne wsiadanie do ruszajacego autobusu, 15 godzin jazdy y BOGOTA. Zeby nie swietny przewodnik Lonely Planet i znajomosc hiszpanskiego pewnie bym jeszcze w tej chwili tkwil na terytorium Wenezueli

Dosc powiedziec, ze jak wreszcie usiadlem spokojnie w ostatnim autobusie, nie bylem juz pewien, gdzie ja jestem, ktora godzina, ile mam pieniedzy, jak sie tu dostalem, jak sie nazywam...

Brak komentarzy: