Mimo calej nagonki politycznej na Stany Zjednoczone, Busha, imperializm, itp. Wenezuelczycy w prywatnych rozmowach czesto podkreslaja, ze sa bardzo gringo. Gringo, jak z pewnoscia wiekszosc Was wie, jest w Ameryce Poludniowej potocznym okresleniem osoby pochodzacej ze Stanow Zjednoczonych. Np. na jedynego w IESA Amerykanina (w sensie obywatela USA) wszyscy wolaja gringo i nie ma w tym niczego zlego.
Podobienstwo Wenezuelczykow do gringos przejawia sie przede wszystkim w konsumpcyjnym stylu zaczerpnietym bezposrednio z USA. Brzmi to nieco paradoksalnie w swietle obecnej sytuacji polityczno-ekonomicznej kraju, ale tak wlasnie jest. Dziesiatki centrow handlowych, dziesiatki amerykanskich sieci fast-foodow, gigantyczne samochody, barbecue, surfing, programy telewizyjne to tylko pierwsze z przykladow, ktore mi przychodza do glowy. No i bejsbol jako bardziej popularny od pilki noznej zdecydowanie wyroznia Wenezuele na tle Ameryki Poludniowej.
Na mecz poszlismy w towarzystwie: William (<-- kolejna cecha: Amerykanskie imiona), Angel, Rafael "El Abuelo", Larry oraz Sara, Alida, Saro z Wloch i ja. Zaczelo sie od tropikalnej burzy, ktora opoznila spektakl o 1,5 godziny. Juz na wstepie bylem wiec zniesmaczony i - co by tu duzo nie mowic - zmeczony tego dnia.
Bejsbol rozni sie od pilki noznej przede wszystkim brakiem bramek, znacznie mniejsza dynamika, skomplikowanymi zasadami i przyjazna atmosfera na trybunach. Niestety nieznajomosc zasad bardzo utrudnia zrozumienie gry, a brak dynamiki i kolejne przerwy pomiedzy inningami oraz zmianami druzyn nie zachecaja do bacznego obserwowania gry. Bledne kolo. Po prostu nie czuje tej gry i nie przemawia do mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz