Zaczelo sie jak u Kafki. Jeszcze przed otwarciem drzwi Airbusa brytyjski pilot przez mikrofon rzucil uszczypliwa uwage na temat oddawanego juz od 3 lat Terminala 2 warszawskiego lotniska. Tak, tak, Moi Mili, ten never-ending story ciagnie sie juz od grudnia 2005 roku i jego konca nie widac.
Potem bylo jeszcze gorzej. Podstawiony pod schody autobus po zebraniu wszystkich raptem 50 pasazerow, zamknal drzwi, zrobil petelke wokol samolotu i... otworzyl drzwi 7 metrow dalej, tuz po drugiej stronie wyznaczonej na plycie drogi technicznej biegnacej wzdluz sciany budynku. Zglupieni ludzie nie wiedzieli, czy smiac sie, czy plakac z powodu tego proceduralnego cyrku. Ale nic to - pomyslal bohater :) - i skierowal sie szybkim krokiem do maszyny wypluwajacej bagaze. Stal tam i stal, ludzie przychodzili i odchodzili, walizy i plecaki stukaly o bande tasmociagu, lozyska mile terkotaly. Az nagle zrobilo sie zupelnie pusto i cicho. Tak cicho, ze nawet jedyna osoba pozostala przy maszynie - mala dziewczynka o blond wlosach wracajaca ze swa rodzina z Filipin - musiala uslyszec mimowolne wyrazona mysl bohatera. "K...a!". Juz nie tylko waliza, ale i plecak przepadly w drodze!
W biurze bagazy zagubionych urocza pani dodala jednakze otuchy. Plecak zostal zlokalizowany w Londynie i mial przybyc nastepnym lotem do Warszawy, a dalej kurierem do domu autora. I tak tez sie stalo, chociaz po odpieciu dziwnie wykreconej klapy, wyciagnieciu z rozgrzebanego wnetrza saczacej sie butelki rumu oraz dziwnego kawalka papierku wnet wyjasnila sie przyczyna opoznienia. Papierek byl bowiem wizytowka amerykanskiej Transportation Security Agency, szeroko krytykowanej jednostki Departamentu Bezpieczenstwa Narodowego (Department of Homeland Security). Ulotka informowala, iz bagaz ten zostal poddany losowej kontroli zawartosci, w wyniku ktorej zostal recznie otwarty i przeszukany. Za ewentualnie uszkodzone zamki agencja nie przepraszala. Za rozpieczetowanie i (wadliwe) zalakowanie butelki przewozonego z Wenezueli rumu rowniez nie. Za ujecie kilku kropel pozostawionej w piersioweczce tequili podobnie, bo z pewnoscia jakis - przepraszam znow za wyrazenie - wasaty Murzyn w uniformie nie odmowil sobie lykniecia cudzych procentow za wspolne zdrowie amerykanskich obywateli.
Z drugiej strony moze rzeczywiscie w deklaracji wjazdowej w polu "countries visitied prior to this trip to the US" nalezalo wspomniec te wszystkie republiki bananowe, a nie jedynie ograniczac sie do Peru :)
W kazdym razie wrocilem. Powitany usciskami przez rodzine i chlebem i sola przez trampowy komitet powitalny (Koshi, Emilka, Wilek i Michal - wielki "Szacun i Pozdro" dla Waszej czworki), ogolocony przez DHL i TSA z wszelkich dobr materialnych, ale za to z bagazem bezcennych doswiadczen, po raz ostatni pragne podziekowac Wam wszystkim za okazane wsparcie i pomoc w edycji tego bloga, bez ktorych z pewnoscia moj zapal wypalilby sie slomianym ogniem w pierwszych tygodniach wenezuelskiej przygody. Wszystkim zainteresowanym Wenezuela oczywiscie chetnie sluze informacja na temat tego bezwatpliwie pieknego i niesamowitego lecz strudzonego walka z wlasnymi nagromadzonymi przez lata problemami kraju.
Do uslyszenia i...
"Gracias...totales!"