wtorek, 20 listopada 2007

Mc Donald's w San Bernardino

To bedzie jeden z tych postow, w ktorych troche ponarzekam na Wenezuele. W koncu nie ma rozy bez kolcow :)

"W Wenezueli obluga jest na bardzo niskim poziomie. Poza Margerita, gdzie ruch turystyczny wymusil pozytywne zmiany, w innych miejscach pozal sie Panie Boze." Przyznam szczerze, a bylo to jednego z pierwszych dni, ze nie zrozumialem wowczas slow Lucasa. Jak to obsluga moga byc na niskim poziomie? Zamawiasz cos, placisz, dostajesz swiadczenie i po sprawie - myslalem. Otoz jak sie okazuje nie do konca...

Tacy kelnerzy na przyklad. Wydaja sie byc najbardziej postepowa klasa w toku rozwijajacej sie w Wenezueli rewolucji i juz dzis w Anno Domini 2007 osiagneli znany nam z mlodosci lub z "Misia" poziom obslugi klienta, przepraszam - petenta. Pamietam, jak w jednym z lokali pozna noca dnia powszedniego na zaledwie 9 zajetych stolikow przy 5 ludzie czekali, by ktos ich obsluzyl. Wydawalo by sie, ze nie ma nic bardziej prymitywnego niz zabrac puste butelki i przyniesc te sama liczbe pelnych flaszek. A jednak nie tylko to da sie sp..artaczyc. Przyniesione po dlugim oczekiwaniu tequeños (rodzaj paluszkow z serem) okazaly sie kompletnie zmrozone w srodku i w efekcie zwrocone kelnerowi.


Innego dnia poszlismy na obiad do restauracji urugwajskiej. Nie powiem, zeby o 13 w niedziele mieli jakis gigantyczny nawal roboty. Gdy siedlismy, kelner przechodzac przypadkiem obok naszego stolika doslownie rzucil "nam" menú na drugi koniec stolu. Po dobrych kilkunastu minutach aweonao zjawil sie ponownie, by laskawie przyjac zamowienie. Odchodzac zas wlokl nogi, jakby mu ktos - za przeproszeniem - kolek w dupe wsadzil. Na rachunek podobnie przyszlo nam czekac dluzsza chwile, w trakcie ktorej zniecierpliwiony namierzylem goscia gibajacego sie w rytm muzyki na zapleczu. Nigdy nie bylem w Urugwaju, ale jesli i u nich tak wyglada obsluga, wspolczuje temu narodowi.

Najswiezszy przyklad jakosci obslugi klienta pochodzi z ostatniego weekendu z mojej osiedlowej piekarni. Wspomnialem juz przy okazji mojego udanego zakupu mleka, ze podobnie jak w Peru w tego typu sklepach najpierw placisz, a potem z paragonem odbierasz towar. Otoz zeszlej soboty udalem sie rano do piekarni po swieza bagietke. Krotka kolejka wskazywala na brak mleka, ale mimo tego bedac juz przy kasie poprosilem o bulke i dwa litry. Gosciu wskazal na swojego kolege zza lady od wydawania towaru i powiedzial, ze musze sie jego spytac. Coz. Stanalem w drugiej kolejce po odbior towaru i po chwili dowiedzialem sie, ze mleka juz nie ma. Poslusznie wiec wrocilem do z powrotem do pierwszej kolejki i zaplacilem za bagietke. Do dzis jednak nie potrafie zrozumiec, dlaczego sprzedawca za lada kazal mi sie spytac stojacego obok kolege i sam nie mogl udzielic odpowiedzi badz chociaz spytac samemu asystenta. Czyzby chodzilo o zachomikowanie mleka? Czy po prostu kasjer nie wiedzial, czy towar jeszcze jest na stanie? Nie wiem. Opowiedziawszy te historie Lucasowi uslyszalem, ze i on mial tego typu problem, jak kiedys zaplacil za batona lezacego tuz za szyba okienka i musial czekac na jego odbior tylko dlatego, ze kasjer nie zajmowal sie wydawaniem towaru.

Hit hitow zostawilem jednak sobie na koniec. Jak dotad z najgorszym poziomem obslugi spotkalem sie w - o zgrozo! - w Mc Donaldzie San Bernardino. Na karku mam juz 23 lata i juz z niejednego rozna Big Maka jadlem (Warszawa, Berlin, Moskwa, Madryt, Wersal, Lima, Miami...). Przywyklem do tego, ze - jak to mowi moj prof od przedsiebiorczosci Nivario "Jaki-by-tu-jeszcze-biznes-skrecic" Rancel - Mc Donald's to nie tylko fast food. Szybka obsluga, wystandaryzowane jedzenie, przystepne ceny, czyste toalety, bezpieczenstwo, 28.000 restauracji na calym swiecie. Mc Donald's to po prostu cywilizacja.

Wszedzie poza San Bernardino. Jadlem tam 4 razy i wiecej nie bede. Dwie funkcjonujace kasy powoduja wieczne kolejki nawet pomimo umiarkowanego ruchu. Ponadto w Maku San Bernardino rowniez istnieje system dwukolejkowy ( * 2 kasy = 4 kolejki), przez co czas oczekiwania nalezy pomnozyc przez 2. Na zapleczu wszyscy niby uwijaja sie jak w kazdym innym Maku, ale efekt pracy tych 8 osob jest niespodziewanie mizerny. A wiec po pierwsze - kolejki.

Po drugie - pieniadze. Dwa razy pod rzad zdarzylo sie, ze nie dostalem reszty. Za pierwszym razem zapomnialem, ze mialem ja odebrac przy odbiorze. Gdy sytuacja jednak sie powtorzyla, postanowilem nie odpuscic i wraz z odbiorem tacki upomnialem sie o brakujace grosze. Niestety i tym razem zostalem zagiety przez kasjerka, ktora poprosila bym sie zglosil jak skoncze jesc...

Po trzecie - braki. Chyba nawet podczas tej samej wizyty. Stalem 10 minut w kolejce i gdy wreszcie podszedlem do kasy i prosilemo duzy zestaw Big Mac z cola na miejscu, uslyszalem slowa, ktore niejednego wprawilyby w oslupienie: "Nie ma Big Makow". Zonk! Wiecie, to tak jakby przyjsc do kawiarni i dowiedziec sie ze nie ma kawy, przyjsc do piekarni i uslyszec, ze nie ma pieczywa. Przyjsc do apteki i uslyszec, ze nie ma aspiryny. Niezadowolony wymamrotalem wiec, by mi dala Mc Chickena. Z kwitkiem udalem sie do drugiej kolejki. Minely kolejne minuty i juz gdy mialem byc obsluzony ruch nagle zupelnie zatrzymal sie. Zgadnijcie co sie stalo? Chlopaczek mnie obslugujacy przez pare minut latal zdezorientowany, az w koncu odwrocil sie i z rozlozonymi ramionami obwiescil, ze skonczyly sie Mc Chickeny... W rozpacz (furie?) nie wpadlem chyba tylko dlatego, ze moje bystre oko podczas oczekiwania dostrzeglo chwile wczesniej, jak z rynienki zsunely sie jakim dziwnym trafem trzy swieze... Big Maki. Nieco podniesionym glosem odrzeklem wiec, by mi w takim razie dal mi Big Maka. Tlum za mna w mig zalapal wszyscy z paragonami jak jeden maz zaczeli wolac Big Maka. Zenada.

Po czwarte Coca-Cola. Bylem wowczas z Saro. Saro nie bedac glodnym zamowil jedynie kole. Po kilku lykach stwierdzil, ze chyba tego nie wypije, bo dolali za duzo wody. Ke??? Jak to za duzo wody??? No zwyczajnie. Saro pracowal we Wloszech w jakims barze, ktorego szefowie do 100 ml koncentratu kazali dolewac zamiast jednego dwa litry wody. Ale ze Saro pochodzi z porzadnej sycylijskiej rodziny, dolewal poltora ;) Podanej koli w kazdym razie nie wypilem w calosci, co mi sie zdarzylo pierwszy raz w Mc Donaldzie.

Po piate, gdy juz zjadlszy kanapke z usmarowanymi rekami chcialem udac sie do klopa, okazalo sie ze byl zamkniety. Nie chce juz wiedziec, czy go na prawde czyscili, czy cos sie zepsulo. Nic mnie to juz nie obchodzi. Poki co Mc Donald's - banned!


------------------------------------------------------------------------------

Na oslode kolejne dwie fotki z niedzielnego podejscia na Avile. Na pierwszym zachod slonca nad Caracas z dwoma wiezami Parque Central przypominajacymi tolkienowskie Minas Tirith i Minas Morgul. Wschodni budynek (po lewej) spalil sie w 2004 roku i do tej pory go nie odremontowano. Na drugim zas po prawej widac kolejne dwa ciekawe symbole miasta - gigantyczny kubek Nescafé oraz logo Pepsi.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

dlaczego nie:)