poniedziałek, 26 listopada 2007

Dobry poczatek to polowa sukcesu

Dawno temu w czasach licealnych pewien kolega w poniedzialkowe popoludnie spytal mnie, jak mi minal dzien. Odrzeklem, ze dobrze, na co on przekazal mi blyskotliwa mysl: Poniewaz dobry poczatek to polowa sukcesu, po udanym poniedzialku masz prawo sie czuc, jakby juz byla polowa tygodnia. Czyli sroda :)

Po pierwsze, po tygodniu wegetacji o suchym pysku wreszcie udalo mi sie zdobyc paczke cukru. Jego brak sprawial, ze od kilku dni praktycznie nie pijalem herbaty i popadalem w coraz wieksza desperacje. Az dzis rano zebralem cztery litery w cztery troki i wyruszelem na wycieczke w strone Bellas Artes gdzie u straganiarki za 4000 Bs. nabylem upragniony bialy proszek.

Po drugie, na Bellas Artes przypadkiem natknalem sie na kolejna gigantyczna manifestacje chavistow. Korzystajac z okazji nabylem komplet czerwonych gadzetow propagandowych, ktore bez dwoch zdan stanowia najbardziej pozadany wsrod zagraniczych turystow souvenir z Wenezueli. Zdjec niestety nie robilem, bowiem moj aparat polecial wraz z Larrym na weekend do Buenos Aires. Ale bez obaw, jeszcze mnie zobaczycie w uniformie chavisty :)

Po trzecie, wreszcie kupilem flaszke Wyborowej, ktorej tez bezskutecznie poszukiwalem od okolo tygodnia.

I po czwarte: Dziala moj pendrive!!! W czwartek wieczorem poplamilem sobie spodnie i nie oprozniwszy dokladnie kieszeni wrzucilem je na noc do wiadra z woda. Rano zrozpaczony wylowilem malenstwo i zaaplikowalem mu trzydniowa kuracje wenezuelskim sloncem. Jak sie przed momentem okazalo - skuteczna.

1 komentarz:

Piotrek pisze...

No to wenezuelskie slonce rzeczywiscie ma niesamowita moc - piekne dziewczyny, pendrive...
Ciekawe jak odmieniony wrocisz :)