Po pierwsze, po tygodniu wegetacji o suchym pysku wreszcie udalo mi sie zdobyc paczke cukru. Jego brak sprawial, ze od kilku dni praktycznie nie pijalem herbaty i popadalem w coraz wieksza desperacje. Az dzis rano zebralem cztery litery w cztery troki i wyruszelem na wycieczke w strone Bellas Artes gdzie u straganiarki za 4000 Bs. nabylem upragniony bialy proszek.
Po drugie, na Bellas Artes przypadkiem natknalem sie na kolejna gigantyczna manifestacje chavistow. Korzystajac z okazji nabylem komplet czerwonych gadzetow propagandowych, ktore bez dwoch zdan stanowia najbardziej pozadany wsrod zagraniczych turystow souvenir z Wenezueli. Zdjec niestety nie robilem, bowiem moj aparat polecial wraz z Larrym na weekend do Buenos Aires. Ale bez obaw, jeszcze mnie zobaczycie w uniformie chavisty :)
Po trzecie, wreszcie kupilem flaszke Wyborowej, ktorej tez bezskutecznie poszukiwalem od okolo tygodnia.
I po czwarte: Dziala moj pendrive!!! W czwartek wieczorem poplamilem sobie spodnie i nie oprozniwszy dokladnie kieszeni wrzucilem je na noc do wiadra z woda. Rano zrozpaczony wylowilem malenstwo i zaaplikowalem mu trzydniowa kuracje wenezuelskim sloncem. Jak sie przed momentem okazalo - skuteczna.
1 komentarz:
No to wenezuelskie slonce rzeczywiscie ma niesamowita moc - piekne dziewczyny, pendrive...
Ciekawe jak odmieniony wrocisz :)
Prześlij komentarz