czwartek, 27 grudnia 2007

Spacer po centrum

Pewnego dnia jeszcze przed tymi wszystkimi wyjazdami postanowilismy wraz z mafiozo Saro udac sie na piesza wycieczke po historycznym centrum Caracas. Na pierwszy rzut ruszylismy w strone Parque Central zdeterminowani dostac sie na najwyzsze pietro niegdys najwyzszego w Ameryce Lacinskiej drapacza chmur.


Zgodnie z wskazowkami przewodnika Lonely Planet po tym jak zatrzymano nas tuz przy windach, udalismy sie w strone ochrony budynku celem zalatwienia przepustki lub pozwolenia na wjazd na gore. W wiezy oficjalny punkt widokowy nie istnieje i nieliczni turysci wpuszczani sa na gore za zgoda ulokowanego tam ministerstwa. W podziemiach budynku po ciezkich i dlugich negocjacjach z grubym panem, ktorego mowy za cholere nie moglismy zrozumiec i zabawnym epizodzie z wymachiwanym banknotem, pan zgodzil sie z nami pojechac "jedynie" na 39 pietro, gdyz powyzej az do 53. z jakiegos powodu nie mogl.


39. pietro oficjalnie stanowi schron przeciwpozarowy. Nieoficjalnie zas chyba strych budynku z racji nagromadzonych tam smieci i zdewastowanych posadzek. Poza rupieciarnia w niektorych zakamarkach o odpadajacymi panelami z sufitu na pietrze nie znajduje sie nic, i calosc z 360 stopni otaczaja okna, ktore bez zadnego strachu i zawahania na nasze zyczenie "pan przewodnik" nam otwieral. Na pierwsze danie rzucilismy sie oczywiscie na pobliskie ranchos:


Ku niezadowoleniu Wenezuelczykow praktycznie wszyscy obcokrajowcy po przyjezdzie do Caracas fotografuja "te fajne kolorowe domki". I na mnie widok barrios za kazdym razem robi wrazenie, mimo iz od dawna powinien byc codziennoscia. Ma on w sobie taka magie, ktora przyciaga wzrok, ktora mi przypomina slowa fragmentu pieknej piosenki Jacka Kaczmarskiego Doświadczenie (Marzec '68):

Z daleka ludzie cisi, przestraszeni
Patrzyli, jak się patrzy na ognisko
Z tą fascynacją szaleństwem płomieni
Do których lepiej nie podchodzić blisko.


Potem nasze obiektywy skierowalismy w strone polnocna i zachodnia:



W dol na jeden z superbloques...


Oraz na spalona blizniacza wieze wschodnia:


Co do superbloques, to dawno dawno temu, jeszcze w czasach gdy Wenezuela byla latynoamerykanska potega ekonomiczna, ktos wpadl na pomysl, by dla ciagnacych do stolicy ludzi wybudowac gigantyczne blokowiska. Idea calkiem nienajgorsza biorac pod uwage masowy w kolejnych latach samoistny rozrost dzielnic nedzy na wzgorzach. W kazdym razie - jak widac na zdjeciach - pomysl ten zostala jedynie w malej czesci zrealizowany.

Po zakonczeniu zwiedzania, zachwyceni zjechalismy na dol, a w spozywczaku panu posawilismy tutejszy odpowiednik Mirindy oraz odwdzieczylismy sie we wlasciwy sposob ;) Nastepnie zdecydowalismy sie udac w spacerem w strone historycznego centrum miasta wzdluz Av. Bolivar, tej samej na ktorej w poprzednich dniach odbywaly sie tlumne manifestacje:


Zdjec duzo nie ma, bowiem juz pod blokami zaczelismy sie bac wyciagac aparaty, a przy pomniku Bolivara jedynie Saro odwazyl sie z ukrycia cyknac kilka zdjec z ukrycia. Historyczne centrum Caracas nalezy do dosyc niebezpiecznych i nieciekawych dzielnic miasta. Nieliczne zabytki zostaly w wiekszosci zniszczone jesli nie przez trzesienia ziemi, to przez chaotyczna zabudowe, a w grudniu dzielnica zawladneli straganiarze, ktorzy handlujac mydlem i powidlem calkowicie wylaczyli z ruchu niektore ulice. W centrum wenezuelskiej stolicy niestety trudno sie oprzec wrazeniu spacerowania po prowincjonalnym miescie panstwa trzeciego swiata. Brud, smog, korki, stragany, masy smieci i typy spod ciemnej gwiazdy. Co ciekawe, daje sie niekiedy odczuc ciekawskie spojrzenia, bowiem w odroznieniu od lepszych dzielnic przechodnie maja juz zdecydowanie ciemniejszy kolor skory. Ba! Spacerowalismy ze swiadomoscia, ze niektorzy ze studentow IESA nigdy nigdy nie byli w srodmiesciu nawet samochodem, a o postawieniu nogi na bruku nie wspominajac!

Tak wiec zachaczylismy jeszcze o jeden kosciol i katedre, ktora robi wrazenie swym niwielkim rozmiarem i niezwykle skromnym wyposazeniem, zeszlismy do metra i tyle... Mialo sie skonczyc na tym, ale Saro wymyslil, by na uczelnie przejechac sie tzw. mototaxi. Wobec paralizujacych stolice korkow calkiem skutecznym rozwiazaniem sa uslugi motocyklistow, ktorzy sprawnie i szybko przeciskaja sie miedzy samochodami i w rozsadnym czasie moga cie zawiesc w kazdy zakatek miasta. Ja dosyc sceptycznie odnioslem sie do tego pomyslu, wszak nigdy wczesniej nie jechalem motorem :P a w reku mialem dopiero co kupione u straganiarzy pierwsze od miesiecy jajka, no ale Saro zdolal mnie przekonac i siedlismy na dwa motory. Jakim cudem moje i kurze jajka dojechaly cale i zdrowe do celu, do dzis nie wiem. Pamietam tylko, ze trzymajac sie jedna reka jak na rodeo uchwytu wmawialem sobie, ze gosciu z pewnoscia wie co robi przyspieszajac przed stojacymi w korku samochodami i ladujac sie z duza predkoscia na styk w przerwy miedzy pojazdami. O przechylach, skretach, dziurach i przejazdach na czerwonym swietle nawet nie wspominam, bowiem do dzis jak o tym mysle cisnienie mi skacze do gory...

Poczta

Gdzies miedzy wierszami wspomnialem juz, ze cywilizowana poczta w Wenezueli nie istnieje. Uslugi pocztowe "swiadczy" panstwowy Ipostel, ktory jak przed chwila policzylem w 5-milionowym miescie ma zaledwie 21 placowek. W Wenezueli nie istnieje zwyczaj wysylania listow i kartek pocztowych. W moim przekonaniu bardziej z powyzszego powodu niz ze wzgledow kulturowych i obyczajowych. Znaczki sa smiesznie tanie, ale co z tego, gdy listy do i z USA i Europy ida 2 miesiace, lub jak ostatnio kartka urodzinowa od Marysi - 2,5 miesiaca. Gdy o opowiadam znajomym, to i tak sa pod wrazeniem, bowiem wczesniej ponoc nic nigdy nie dochodzilo ;)

Do tego naklada sie kuriozalny system nadawania adresow. Nie wiem, kto dawno temu wpadl unikalny w skali swiatowej pomysl, by adresy w centrum CCS stanowily nie ulica i numer budynku, lecz nazwa budynku (nasza np. Residencia Imperial) oraz nazwa dwoch sasiadujacych z nia skrzyzowan/rogow. Tak wiec, cala mapa centrum (pardon, przypominam, ze kupno mapy miasta podobnie jak pocztowek wcale nie jest trywialne!) upstrzona jest nazwami skrzyzowan. Istny horror!

Wigilia

To byla niewatpliwie najbardziej wyrozniajaca sie Wigilia w moich krotkim 23-letnim zyciu. Moze nie najbardziej wzruszajaca, niezapomniana i uroczysta, ale z pewnoscia oryginalna. Zaczelo sie juz poznym rankiem. Ospalymi oczyma namierzylem wsrod stert rupieci wentylator. Bardziej niz wzrokiem instynynktem nastawilem pokretlo na "Power - 3". Pierwsza poranna wilgoc na mej skorze zostala skutecznie skontrowana. Powoli i ostroznie, by sie przypadkiem znow nie spocic oraz by nie nadepnac lub nie zahaczyc ktoregos z upchanych w ciasnym pokoju gratow, podnioslem sie z lozka i udalem sie do lazienki i "salonu", w ktorym do zycia przywracal sie podobnie jak ja - Rafael. Pisze w cudzyslowiu, bowiem dom rodzinny Lucasa (podobnie z reszta jak i Antonio w Barquisimeto) standardem zycia chyba zbyt wiele nie odbiega od typowego rancho - kilka falistych plyt aluminiowych narzuconych na pionowe sciany, male i zagracone pokoiki, czeste przerwy w dostawie (zimnej) wody, glosna salsa u sasiadow niemalze 24 godziny na dobe. Z bardziej wyrozniajacych sie elementow: wentylarory i telewizory z kablowka w kazdej z izb, Internet (o zgrozo szybszy niz w IESA) oraz duza ilosc ksiazek od klasyki zaczynajac po fachowe podreczniki finansowe.

Po wizytach u obydwu kolegow, zrozumialem, ze te uslyszane juz w Peru opowiesci o europejskich imigrantach, ktorzy przybywali na kontynent z pustymi rekoma, podejmowali sie kazdej roboty i ciezko pracowali, by dorobic sie kawalka chleba i dachu nad glowa nie sa fikcja. Na przykladzie Antonio i Lucasa (obaj po ukonczyli studia MBA) zobaczylem w praktyce, dlaczego drugie pokolenie europejskich emigrantow, bogatsze o doswiadczenia rodzicow oraz wychowane w kulturze pracy i przedsiebiorczosci osiaga najwyzsze pozycje w drabinie spolecznej krajow amerykanskich. Ten sam mechanizm dziala u nas w Polsce, gdzie skosnookie dzieci Azjatow pracujacych np. na Stadionie Dziesieciolecia (hmmm... to juz chyba przeszlosc) osiagaja w szkolach i na studiach ponadprzecietne wyniki.

Taka mala dygresja, ale musialem gdzies ja w tym blogu zamiescic, bowiem zaprawde zadzwiajace jest, jak duza czesc tutejszych przedsiebiorstw nalezy do potomkow imigrantow. Np. prawie wszystkie piekarnie w Wenezueli kontrolowane sa przez Portugalczykow i Antonio nawet bez pytania zawsze sie wita "Bom dia!" zamiast hiszpanskiego "Buenos dias!".

W kazdym razie 24 grudnia kobity Lucasa - mama, zona i coreczka - zostaly w domu pichcic, natomiast Lucas, Rafael (ktorego cala rodzina reemigrowala do Hiszpanii i podobnie spedzal swieta samotnie) i ja udalismy sie samochodem a potem lodka na jedna z kameralnych plaz w okolicach Barcelony:




Kompotu z suszu trzeba niestety bylo zastapic piwem, w mysl zasady ze "na bezrybiu i rak ryba" ;) Skoro juz o tym mowa, to stol wigilijny - jak sie okazalo po powrocie - wygladal znacznie skromniej niz polski, aczkolwiek typowo swiatecznych dan nie zabraklo. Zabraklo natomiast dzielenia sie oplatkiem, zyczen, koled, swiec, pierwszej gwizadki, zapachu choinki i pruszacego za oknem sniegu, czyli tego wszystkiego co sprawia, ze czlowiek juz od poczatku grudnia z niecierpliwoscia wyczekuja Swiat, a potem przez dlugie zimowe miesiace wspomina rodzinne spotkanie. Boze Narodzenie w Wenezueli to niewatpliwie bardzo ciekawe i niezapomniane doswiadczenie, ktorego bez watpliwosci nie zaluje, niemniej jednak w przyszlym roku z pewnoscia nie odpuszcze swiat u siebie w domu...

Na koniec nie moge sie powstrzymac od zamieszczenia zdjec z innych dwoch plaz, ktore zaliczylismy (to dlatego, ze po 3 miesiacach w Wenezueli dopiero teraz udalo mi sie troche poopalac) oraz krotkiego komentarza na temat samochodu Lucasa. Nigdy, przenigdy w zyciu nie kupujcie Hondy! Nie wiem, co to za model i ile ma lat, ale nie wyglada na samochod stary, a mimo to: lakier od slonca odchodzi ze wszech stron, nie dziala klimatyzacja, tylne szyby sie nie podnosza, wycieraczki rozmazuja wode, a w polowie drogi urwala sie rura wydechowa, przez co przez pare godzin meczacej jazdy glosniej bylo niz w ruskim czolgu. A dlaczego pisze o paru godzinach mimo zaledwie 280 km drogi pomiedzy Caracas a Barcelona? O tym przy okazji transportu w Caracas i generalnie w Wenezueli. Poki co zdjecia z plazy nr 1 (zwroccie uwage na dokujace tankowce w tle) oraz nr 3 czyli Playa de los Pescadores:


niedziela, 23 grudnia 2007

Swieta w Barcelonie

Z wiadomej okazji chcialbym wszystkim zyczyc spokojnych i pogodnych Swiat Bozego Narodzenia. Niestety bedac w domu rodzinnym Lucasa w Barcelonie nie mam za bardzo warunkow ani czasu, by siedziec przed komputerem i wysylac maile, ale myslami lacze sie w Wami w tym szczegolnym dniu. Marysiu, dziekuje za Twa kartke z zyczeniami urodzinowymi, ktora po 2,5 miesiacach podrozy dotarla do mnie przed czterema dniami. Kuba, wybacz ze sie nie pojawilem na spotkanku sobotnim. Trzeba bedzie kiedys w lutym je powtorzyc :) Koshiko, jak znajde chwile z pewnoscia (i jak zwykle z przyjemnoscia) Ci odpisze. Madu, Tobie tez. Nie zapomnij pozdrowic ode mnie rodziny. "Zdesperowano Sylwio", niestety nie udalo mi sie otworzyc strony z Twoja piosenka, ale wiesz, jak obecnie ukladaja sie relacje hiszpansko-wenezuelskie ;) Marlon, amigo, Feliz Navidad! Espero alcanzarte en Barquisimeto antes de que te vayas.

W tym roku swita spedzam bardzo, jak to sie mowi w kraju, nietuzinkowo. Sa to jednak nadal swieta pogodne, o czym swiadcza me nieco spieczone plecy po dzisiejszym pobycie na goracej plazy. Sa to tez swieta rodzinne, chociaz w nieco innym tego slowa znaczeniu, bowiem zamiast z najblizszymi spedzam je u rodziny Lucasa i Monsi Iglesiasow, przyjaciol, ktorzy bez cienia wahania zdecydowali sie mnie zaprosic do swego skromnego, ale cieplego i goscinnego rodzinnego domu. Wreszcie sa to tez swieta tradycyjne, wszak na wenezuelskim swiatecznym stole nie moze zabraknac hallaca, pan de jamon, pernil, ponche crema...

Do uslyszenia wkrotce! Wesolych!

wtorek, 18 grudnia 2007

Margarita i Olga, czyli jak bylo naprawde

Witam ponownie po ponad tygodniowej nieobecnosci w sieci! Niestety moj czas w IESA dobiegl konca, zas w Caracas - dobiega konca, stad tez coraz trudniej mi regularnie relacjonowac wszystkie wydarzenia. A jest ich niemalo, tym bardziej, ze wkraczam w drugi (a wlasciwie trzeci) etap mojego pobytu w Ameryce Poludniowej, ktory mozna by na dzis dzien nazwac roboczo: "Podroz do Limy", "Kierunek - Lima", czy tez z angielskiego "Final Destiny - Lima" ;) Zanim jednak zdradze wiecej szczegolow na temat moich ambitnych planow, przeniesmy sie na chwile w "gorace" karaibskie klimaty.

Dawno dawno temu, a bylo to w niedzielnego wieczoru 9 grudnia 2007 roku, wraz z Rafaelem vel "El Abuelo" podjelismy spontaniczna decyzje wyjazdu na Margarite. Czworka znajomych Wlochow wylatywala w poniedzialek, my natomiast po calym dniu podrozy samochodem mielismy dolaczyc do nich we wtorek wieczorem. Powrot mielismy zaplanowany na sobote, tak wiec wychodzilo wiec nam 3 pelne dni na plazy. Nie musze chyba dodawac w tym miejscu, ze mial to byc moj pierwszy powazny wypad nad morze w Wenezueli (!). Pierwszy raz od prawie 3 miesiecy mialem zalozyc kapielowki, swe blade cialo upaprac olejkiem do opalania, zoladek nacieszyc litrami piwa, oczy zas... no wiecie czym ;) Niestety po trzesieniu ziemii w Peru, sily natury kolejny raz zmodyfikowaly me zalozenia...

INTERIA.PL

Huragan Olga nad Karaibami
Piątek, 14 grudnia (21:08)

Tropikalny huragan Olga, który nadciągnął w środę znad Wysp Dziewiczych na wschodnim krańcu Antyli, spowodował na Dominikanie śmierć 25 osób; opadające wody powodziowe odsłaniają kolejne zwłoki.

Ewakuowano, często w ostatniej chwili przed nadejściem powodzi spowodowanych przez ulewę, ok. 50.000 mieszkańców z terenów zagrożonych, głównie w prowincji Santiago, leżącej na północ od stolicy.

W tej prowincji i mieście Santiago, w dolinie Cibao, huragan, który powstał w 10 dni po zakończeniu "pory cyklonów" na Karaibach, wyrządził najwięcej szkód. Zginęło tam 17 osób.


O tragicznych wydarzeniach na Dominikanie dowiedzielismy sie z czwartkowej gazety. I chociaz Margarita i generalnie Wenezuela leza stosunkowo daleko na poludnie od strefy pustoszacych Karaiby huraganow i burz tropikalnych, odpryski Olgi uderzyly na Margarite dokladnie w dniu naszego przyjazdu. Pustynna wyspa, bez rzek, z przerwami w dostawach wody, z zaledwie 10 deszczowymi dniami w roku zamienila sie w pusty i szaro-bury kurort morski, przy ktorym chyba nawet Jurata czy Wladyslawowo lepiej sie prezentuja podczas niepogody. Kolejny raz - podobnie jak pod Machu Picchu - nie spelnila sie wyniesiona ze szkoly podstawowej zasada, ze deszcze tropikalne sa intensywne acz krotkotrwale, co kaze mi przypuszczac, ze podreczniki do geografii glosza ten trzeci rodzaj prawdy, o ktorej wspomnial ks. Jozef Tischner...

Ponizej garsc fotek, ktore udalo mi sie cyknac podczas chwil krotkich przejasnien:

Przed promem w Puerto la Cruz.


Na plazy Puerto Cruz


Mafioso Siciliano molestujacy papugi


Latania morska


Tlumy dlugonogich powabnych latynosek


Slynne margaritanskie piersi - tez na bazie krzemu (chem. Si) ;)


Sorelle d'Italia


Nasza ekipa


I zeby nie bylo, ze sciemniam - deszcz

poniedziałek, 10 grudnia 2007

Margarita

Do przyszlej soboty nie ma mnie, bowiem bycze sie na karaibskiej Ibizie - Margericie. Awansem sle gorace pozdrowienia! :D

niedziela, 9 grudnia 2007

Propaganda

Wczoraj czytajac jeden z powazniejszych dziennikow Wenezueli natknalem sie na polstronicowy fragment propagandy w iscie stalinowskim stylu. Autorem tekstu jest znacjonalizowana 5 lat temu i solidnie przewietrzona po tamtejszych wydarzeniach najwieksza krajowa firma naftowa PDVSA, bedaca istnym panstwem w panstwie i nota bene skarbonka rzadu i sponsorem Wenezuelskiej gospodarki i wszystkich programow socjalnych.

Tlumaczenie autorskie, z gory wiec przepraszam za bledy w interpretacji nowomowy hiszpanskiej oraz fakt, ze z racji mlodego wieku nie dane bylo mi doswiadczyc plomiennych przemowien tow. Gomulki i tym samym czerpac dzis z dawno juz utartych wzorcow i sformulowan:


Brawo! Dzielnemu ludowi

ktory przed piecioma laty w tych dniach przezwyciezyl jeden z najglebszych i najbardziej tchurzliwych atakow w dziejach historii Wenezueli: sabotaz naftowy. Byla to akcja zaplanowana i przeprowadzona przez centra wladzy swiatowej wraz z antynarodowymi srodowiskami w kraju celem zlamaniana nas i cofniecia historii do czasow skradzionej suwerennosci.

Dzis, 5 lat po tym bezlitosnym ataku pragniemy zlozyc gleboki hold ludowi Wenezueli, ktory razem z Silami Zbrojnymi oraz godnymi pracownikami i pracowniczkami PDVSA, dal z siebie wszystko, by pokonac ten zalosny spisek.

Nowa PDVSA, narodzona 5 lat temu w ogniu i chwale tamtej walki o ocalenie rasy ludzkiej, z czasem przeksztalcila sie w bastion oporu przeciwko imperium. Jestesmy pewni, ze nic nie zatrzyma ludu wenezuelskiego na drodze postepow naszej ukochanej Rewolucji Boliwarianskiej. Nic nie wstrzyma budowy prawdziwej socjalistycznej ojczyzny, wolnej i suwerennej, ukonstytuowanej jako demokracja pelna, w ktorej kroluje sprawiedliwosc.

Naprzod wierni ramie w ramie z ludem!

Hasta la victoria siempre!


Wyobrazcie sobie, zeby Orlen wydawal kase na umieszczanie w prasie takich bzdur...

Wenezuela cofa sie w czasie

Onet.pl:

Od dziś Wenezuela ma własną strefę czasową. Zgodnie z decyzją władz, zegary zostały cofnięte o pół godziny.

Prezydent Hugo Chavez podkreśla, że teraz słońce w Wenezueli będzie wstawać wcześniej. Dzięki temu, więcej ludzi będzie rozpoczynało pracę za dnia, a dzieci będą przychodziły do szkoły bardziej wyspane.

Taki mechanizm, sugeruje Chavez, poprawi produktywność kraju. Zdaniem krytyków, korzyści ze zmiany czasu są wątpliwe chociażby dlatego, że Wenezuela będzie w innej strefie niż kraje sąsiednie. Obserwatorzy sugerują, że decyzja prezydenta jest kolejnym sposobem podkreślenia niezależności kraju: w ostatnich latach uznawany za nacjonalistę Hugo Chavez zmienił nazwę państwa, godło i flagę.

Onet nie dodaje, ze tym samym Wenezuela dolaczyla do waskiego grona kilku krajow takich jak Afganistan, Birma, Iran, Nepal, Bhutan, Indie, Polinezja Francuska, Nowa Funlandia, Sri Lanka, czesc Australii i bodajze Nowej Zelandii, w ktorych czas jest cofniety lub przyspieszony o pol godziny wzgledem tradycyjnych stref czasowych. Z praktycznego punktu widzenia decyzja ma wiecej wad niz zalet, ale rzad tak zadecydowal i tak musi byc. Jak widac Wenezuela idzie wbrew swiatowym tendencjom nawet pod wzgledem uplywu czasu. Od dzis -5.30 h wzgledem Polski.

piątek, 7 grudnia 2007

Salsa, reggaeton, merengue

"W Wenezueli facet, ktory nie tanczy, nie ma zycia". Gustavo oczywiscie troche przesadza, bo trudno zaprzeczyc istnieniu ulamka Wenezuelczykow i Wenezuelek nietanczacych. Zycie jest, ale co to za zycie? W Wenezueli bowiem - jak na karaibski kraj przystalo - taniec odgrywa istotna, nieporownywalnie wieksza niz w Europie role w kontaktach towarzyskich. Na tutejszych parkietach bezapelacyjnie kroluja trzy gatunki muzyki: piekielnie trudna salsa, nieco bardziej "plebejski" merengue oraz uwodzicielski reggeaton. Do tego czasem dochodza inne karaibskie rytmy, ktore generalnie polegaja na zataczaniu tylkiem coraz szybszych koleczek az do osiagniecia nieslychanie ekscytujacego efektu drzacego ciala (w wydaniu kobiecym) :P

Oczywiscie zdecydowana wiekszosc tancow - w odroznieniu od Europy - tanczy sie w parach, co dodaje calej zabawie smaku, a w przypadku takich dwoch lewych nog jak ja - dodatkowej porcji adrenaliny. Bycie obcokrajowcem z zimnej polnocy zdecydowanie nie pomaga wkrecic sie (doslownie) w karaibskie klimaty, ale tez stanowi poniekad dobre usprawiedliwienie, gdy nadepnie sie noga nie tam gdzie trzeba ;) Co ciekawe, o ile wczesniej wydawalo mi sie, ze zdolnosc do tanca w Wenezueli jest wylacznie kwestia goracej krwi i klimatu, o tyle dzis juz wiem, ze niektorzy wysmienicie tanczacy koledzy maja za soba kilkanascie dobrych lat praktyki takiej salsy. Pisze "koledzy", bo nie oszukujmy sie - dobry tancerz ladnie zatanczy z kazda dziewczyna, a nietanczacy facet nawet z najlepsza i najbarciej cierpliwa bailarina cienko wypadnie.

Ale najwazniejsze to sie nie zrazac, jak krecisz tylkiem i za cholere nie wygldada to ekscytujaco, a znajomi smiejac sie komentuja, ze brakuje ci smaru w stawach. W koncu nie chodzi o to by wymiatac, ale by sie dobrze bawic. Koniec i bomba, a kto nie tanczy ten traba :)

środa, 5 grudnia 2007

Reset

Mlodsi czytelnicy (sa tacy?) moga nie pamietac, ze w starych komputerach czesto montowano taki bardzo pozyteczny przycisk, za pomoca ktorego "resetowalo sie" komputer. O ile sie nie myle, fizycznie odcinal on napiecie od jednostki na ulamek sekundy, pozwalajac zrestartowac komputer w przypadku dosyc czestego zawieszenia systemu lub programu. Stare Windowsy i DOSowe gierki mialy bowiem wyjatkowa slabosc do takich numerow. Obecnie jednak z nieznanych mi powodow odeszlo sie od zwyczaju monotwania przycisku RESET. A szkoda.

Ale o czym to ja? Aha. Po pierwsze, po referendum nieco przewietrzyla sie atmosfera w kraju. "Zresetowala" sie ulica, telewizja, media, a nawet tresci wykladow oraz prywatnych rozmow przy obiedzie. Niby formalnie nic sie nie zmienilo wraz z odrzuceniem reformy, a jednak po 2 grudnia oddycha sie w kraju nieco innym powietrzem. Czerwone plakaty, bannery, billboardy, malowidla i ulotki niebawem powinny zostac wyparte przez przedswiateczna handlowa propagande. Schodzimy wiec chwilowo z polityki z najwyzszej polki, pamietajac jednak, ze nie da sie od niej calkowicie uciec. Tak jak w tym krazacym ostatnio kawale, ktory pozwole sobie przetlumaczyc na angielski (polski jezyk nie uchwycilby esencji dowcipu): Enough of talking about politics. It's time of reconciliation now. Let's talk about sex instead... Sunday night we fucked Chavez!

We wtorek zresetowalem sie tez i ja. O 3:30 w nocy skonczylismy odwalac kawal nagromadzonych zaleglosci z jednego projektu, od 8 rano do 12 pisalem dwuczesciowy egzamin z innego, potem mialem pare godzin na przygotowanie sie do kolejnego egzaminu o 18. Ok. 20 zmordowany jak nigdy wrocilem do mieszkania - nazywanego w srodowisku IESA "la mansión", ktora to nazwa niestety juz jest tak historyczna jak Prusow :( - tylko po to by zrzucic bety, wyciagnac flaszke z zamrazalki i w karawanie samochodow czekajacych pod budynkiem udac sie na drugi koniec Caracas na impreze u Titi zorganizowana z okazji 30. urodzin naszego kolegi Williego. Zdjec na razie nie bede zamieszczal, bo po pierwsze nie wszystkie nadaja sie na publikacje, a po drugie malo to w sieci fotek imprezowych? W kazdym razie dawno sie tak dobrze nie bawilem, jak wczorajszej nocy. Odreagowalem kompletnie i obudziwszy sie dzis o 14 czulem sie zresetowany - w pozytywnym tego slowa znaczeniu - jak nigdy dotad. Nawet niedawno popsuta spluczka od kibla, ktora mi przypomniala o bezowocnych probach jej naprawy po powrocie z imprezy, nie zmacila mi dobrego humoru towarzyszacego przez reszte dnia. Zrobilem sobie spacerek po dzielnicy po raz pierwszy okrazajac piechota pobliskie barrio Los Erasos, pogodzilem sie nawet z Mc Donaldem i z usmiechem na ustach maszerujac i spogladajac na przechodniow, budynki, palmy i Avile myslalem sobie, jakie to szczescie mnie spotkalo, ze tu jestem i to wszystko doswiadczam.

Do pelni ekstazy brakuje mi jedynie dzialajacej spluczki... Wszelkie trafne pomysly na naprawe nieco ulamanego palaka z grucha wynagrodze upominkiem z Wenezueli. Zdjecie mechanizmu i opis problemu moge przeslac na priva :)


Update:


Konkurs juz nieaktualny, bowiem wpadlem na genialny pomysl zmniejszenia doplywu wody oraz uzycia kapsla od piwa, ktory rozpreza obecnie dwie widoczne na zdjeciu sruby. Jakos dziala. Tweety - bedzie upominek za oferte pomocy :)

poniedziałek, 3 grudnia 2007

NO - 50,7%, SI - 49.29%

I stalo sie. Po godzinach nocnego oczekiwania, po niepokojacych momentach przed siedziba Narodowej Komisji Wyborczej, okolo 1:15 w nocy podano do wiadomosci publicznej wyniki referendum. Chávez o wlos, ale jednak przegral pierwszy plebiscyt od 1999 roku!

Ale zacznijmy od poczatku (konca ;):

Czwatek - Av. Bolivar, dziesiatki tysiecy ludzi manifestuja przeciwko reformie

Piatek - Av. Bolivar, gigantyczny wiec poparcia zwolennikow reformy

Sobota - cisza przedwyborcza. Zakaz zgromadzen, zakaz spozycia alkoholu, w "Sillicon Valley" wieje pustka i nuda. W restauracji nie chca nam sprzedac piwa, a gry zrezygnowani prosimy o Pepsi lub 7up'a dowiadujemy sie, ze maja jedynie "light". Nadchodza chude lata - myslimy. Po kolacji o 23:50 zalapujemy sie na ostatni seans kinowy. Biletow nie otrzymujemy, bo obrotne i przezorne kasjerki zabezpieczaja sie finansowo przed niewiadoma przyszloscia i wola nas przepuscic bokiem do prawie pustej sali.

Niedziela - od switu Wenezuelczycy ustawiaja sie w kolejkach do glosowania. "Szatanska" Globovisión na zywo nadaje relacje spod lokali wyborczych rozsianych po calym rozleglym terytorium kraju, ale wbrew obawom niektorych, glosowanie przebiega spokojnie i bez nieprawidlowosci. Od godziny 16 zamykane sa kolejno komisje wyborcze i zaczyna sie liczenie glosow. Wieczorem do obydwu sztabow trafiaja poufne informacje o wynikach. Studenci w wyraznych nastrojach do swietowania, w centrum chavistow sztuczne usmiechy i gadka-szmatka o zwyciestwie demokracji, bla, bla, bla. Po kraju krazy SMS o 59% glosow przeciw, a wedlug opozycji niektore zagraniczne media juz obwiescily porazke Chaveza (sprawdzilismy, ale nie natrafilismy na zadne potwierdzenie tej wiadomosci). Niektore kanaly rzadowe po dlugich godzinach mielenia wciaz tych samych informacji w koncu poddaja sie i nadaja koncert boliwarianskiej orkiestry, reportaz o misji Robinson i inne zapchajdziury. Globovision i CNN twardo mecza widownie wywiadami z kolejnymi ekspertami i publicystami.

Na ulicach w tym samym czasie glucha cisza. Raz tylko przejezdza parada motocyklow w czerwonych koszulach, ale generalnie wszelki ruch wieczorem zamiera. Nastroj napiecia i oczekiwania na oficjalne potwierdzenie spodziewanej porazki rzadu.

Mijaja godziny. Chlopaki z usmiechem pytaja sie, gdzie sa "gowniane fajerwerki p.....nych chavistow", ktore w poprzednich latach zawsze poprzedzaly ogloszenie wynikow. Globovision nadaje transmisje, jak pod siedziba centralnej komisji wyborczej atmosfera wyraznie sie zageszcza. Niecierpliwosc, znuzenie i rosnace obawy daja sie we znaki. Opozycjonisci i dziennikarze rzadaja natychmiastowego ogloszenia wynikow, ktore dawno powinny byc juz znane (w Wenezueli od kilku lat glosuje sie elektronicznie w specjalnych automatach do glosowania). Pojawiaja sie postulaty wpuszczenia do budynku oraz grozby ogloszenia nieoficjalnych wynikow. W pewnym momencie okolo pierwszej w nocy, na ekranie zaczyna roic sie od uzbrojonych zolnierzy. Wojsko zabezpiecza wejscie do budynku i przesuwa na bok krzyczacych opozycjonistow i dziennikarzy. Co sie stanie? Kiedy oglosza wyniki? Czy dojdzie do falszerstw i manipulacji? Czy nie zostanie uzyta sila? Same niewiadome. Sila rzeczy mysle wowczas o Polsce, polskiej mlodziutkiej demokracji i dziejowym szczesciu, jakie nas wreszcie spotkalo.

Przed wejsciem do budynku chwile chaosu. Szybko okazuje sie, ze Komisja ma wystapic z raportem. Raportem na temat frekwencji, czy pierwszym biuletynem z wynikami wyborow? W blyskach fleszy przewodniczaca wyglasza mowe powitalna, prosi narod o zachowanie spokoju i po serii formalnosci podaje do wiadomosci wyniki wyborow: Przeciw - 50,7%, Za - 49,29%...

Ciagu dalszego nie slychac, bowiem w calym Caracas w jednej chwili rozbrzmiewa huk petard i fajerwerkow. W okolicznych budynkach ludzie rzucaja sie na balkony, krzyczac, tanczac, gwizdzac i spiewajac. Petardy wzbudzaja autoalarmy. Autoalarmy - szczekanie psow. Szczekajace psy - nielicznych spiacych. Nowy Rok? - pytam sam siebie - czy moze nowa epoka?

Nie minely ostatnie echa petard, nie powrocily psy do swych bud, a we wszystkich kanalach telewizji pojawil sie Chávez na tle obrazu Bolivara. Zaczal spokojnie. Powital gosci, rzucil jakiegos dzolka po czym przeszedl do sedna sprawy. Prezydent uznal wyniki wyborow. Wytlumaczyl, ze tak dlugie oczekiwanie zwiazane bylo ze stopniowym naplywem glosow i minimalnymi roznicami w wynikach. Przyznal, ze chociaz wplynelo dopiero 90% glosow, nie wystawi Wenezuelczykow na kolejne godziny i dni czekania na naplyw recznie liczonych glosow z kraju i zagranicy w sytuacji, gdy statystyka i tendencje nie daja szans na zmiane wyniku (tutaj aluzja do pamietnego pojedynku Bush - Gore). Chávez pozdrowil tez swego zamorskiego przyjaciela slowami "Fedel! Hello Mr. President! How are you? I am fine", oscentacyjnie demonstrujac swe dobre poczucie humoru i ulge po ogloszeniu wynikow. Podnoszac raz to niebieska ksiazeczke z obecnie obowiazujaca konstytucja i raz swoja autorska czerwona, z ktora nie rozstawal sie w ostatnich miesiacach, zapowiedzial jednak, ze rewolucje nie zostala pogrzebana i tylko zostanie nieco inaczej rozlozona w czasie w ramach projektu i wizji Wenezueli zawartej w obecnie obowiazujacej wersji konstytucji. Za przyczyne przegranej prezydent uznal wysoka absencje jego zwolennikow. I rzeczywiscie, porownujac wyniki z wynikami wyborow prezydenckich widac dokladnie, ze o ile liczba przeciwnikow Cháveza jest stala, to z 7 do 4 milionow spadla liczba glosow jego popierajacych. Na koniec Chávez stwierdzil, ze zwyciezyla demokracja, a nawiazujac do puczow w 1992, 2002 i strajku w 2002 r. przypomnial, ze pozorne porazki oznaczaja jedynie odlozenie w czasie niektorych projektow. Swa krotka, 45-minutowa mowe zakonczyl tradycyjnie slowami: "Patria, socialismo o muerte! Vencerémos!" (Ojczyzna, socjalizm lub smierc. Zwyciezymy!.

PS - Dzis przy obiedzie slyszalem opinie, ze referendum i tak bylo sfalszowane. Osobiscie nie mam takiego wrazenia. Osobiscie stawiam Chávezowi plusa za swoja postawe. Zwloka z ogloszeniem i uznaniem wynikow do rana lub poludnia dnia dzisiejszego moglaby byc bledem, ktory by Wenezuele bardzo drogo kosztowal. I stwierdzam to calkowicie powaznie.



Larry pozujacy przed lista oraz Wafaa po wyjsciu z lokalu wyborczego:


piątek, 30 listopada 2007

¡No, a la reforma! / Soda Stereo

Dzisiaj krotko, bo po wczorajszym dniu jestem totalnie wykonczony. 29 listopada w Caracas odbyly sie dwa wielce istonte wydarzenia, na ktorych nie moglo mnie nie zabraknac. Po pierwsze, gigantyczna manifestacja na Av. Bolivar zwienczajaca kampanie referendalna opcji "NO". Po drugie, koncert najslynniejszej poludniowoamerykanskiej kapeli rokowej - Soda Stereo. Od godziny 14, kiedy to wyruszylismy spod IESA do centrum az do 2 w nocy, kiedy przekroczylismy prog mieszkania, bylem caly czas na nogach i caly czas scisniety w tlumie ludzi. Ale mimo zmeczenia jestem niezmiernie szczesliwy, bo czwartkowych wrazen nie zapomne nigdy.









---------------------------------- Soda Stereo -------------------------------






Na koniec garsc ogloszen parafialnych:
Te oraz wiecej fotek w wyzszej rozdzielczosci zamieszczam tu. Jednoczesnie juz dzis zapraszam do SGH na lutowa lub marcowa serie slajdowisk z Peru, Wenezueli i podrozy powrotnej do Limy. Polecam tez inne swieze artykuly prasowe nt. Wenezueli:

Venezuelans protest, as vote nears

"Zdrajcy" i "lokaje" Ameryki zagrażają rewolucji Chaveza

Chavez idzie na wojnę

Wenezuela: referendum ws. zmiany konstytucji

wtorek, 27 listopada 2007

Tolerancja

Po dwoch miesiacach pobytu w Wenezueli swiadom jestem, ze zaledwie otarlem sie o tutejsza rzeczywistosc. Ze zaledwie dowiedzialem sie - bardzo powierzchownie - czym ten kraj zyje i jak funkcjonuje. Dlatego tez nie uzurpuje sobie posiadania dobitnej wiedzy na wszystkie opisywane watki. W wielu kwestiach moge sie mylic, w innych moje obserwacje moga po prostu byc zbyt plytkie, by mozna bylo je uznac za obiektywne i bezwarunkowo obowiazujace w Wenezueli. Ba! Nawet zwykle rozciagniecie spostrzezen z Caracas na cala Wenezuele stanowi naduzycie podobne jak opisywanie Polski przez pryzmat Warszawy. Z drugiej strony na swoja obrone (i na wszelki wypadek!) przypominam, ze blog ze swej definicji jest zaprzeczeniem obiektywizmu i bezstronnosci. Bezstronny to moze byc BBC, Reuters, albo Gazeta Wyborcza ;) Ale nie ja.

W powyzszym kontekscie dzis bez okazji na warsztat biore zagadnienie tolerancji. Bez okazji, bowiem zwykle to jakies swieze osobiste doswiadczenie motywuje do zaglebienia sie w jakims temacie. Z (nie)tolerancja jest jednak inaczej z bardzo prozaicznego powodu: Problem ten w Wenezueli praktycznie nie istnieje i nigdy nie istnial.

Historycznie rzecz biorac nalezaloby zaczac od roku 1498, kiedy to Kolumb jako pierwszy europejczyk postawil noge na kontynencie poludniowoamerykanskim nota bene na terenie dzisiejszej Wenezueli. W odroznieniu od np. Peru brak rozwinietych cywilizacji prekolumbijskich oraz skape poklady zlota sprawily, ze Hiszpanie po szybkim podbiciu terrytorium szybko przestali sie nim specjalnie interesowac. Pewnie dlatego eksploatacja Indian zwana encomienda nie rozwinela sie na taka skale jak w innych czesciach kontynentu. Z drugiej strony pamietac nalezy ze w hiszpanskich koloniach w odroznieniu od Ameryki Polnocnej, kosciol katolicki zachowywal bardzo istotne wplywy na rzadzacych. W 1537 r. papiez wstawil sie za Indianami i oglosil, ze jako istoty ludzkie winni byc traktowani z godnoscia. Z tych oraz innych wzgledow na terrytorium Wenezueli jak w zadnym innym miejscu obu Ameryk naplywowa ludnosc europejska zaczela sie mieszac z Indianami oraz sprowadzonymi z Afryki czarnoskorymi niewolnikami, doprowadzajac do powstania rasy zwanej tu pieszczotliwie "café con leche" (kawa z mlekiem).

W 1855 roku, Wenezuela jako jeden z pierwszych krajow skonczyla z niewolnictwem. W apogeum naftowej prosperity (lata 1950) i wczesniej w czasie II Wojny Swiatowej do kraju przybyla potezna 1-milionowa fala europejskiej emigracji glownie z biednych rejonow Hiszpanii, Wloszech i Portugalii. Pojawili sie tez Zydzi (stad tez zapewne sporadycznie spotykane polsko-brzmiace nazwiska) oraz Arabowie. Wikipedia podaje, ze obecnie 67% z 26-milionowej populacji Wenezueli stanowia Metysi, 21% biali potomkowie europejskich emigrantow, 8% Murzyni, 1% Indianie i 1% pozostali. Co ciekawe, do ludzi o nieco ciemnej karnacji mozna pieszczotliwie mowic negro (czarny), a do skosnookich ze strefy andyjskiej - chino (Chinczyk).

W historii Wenezueli, o ile mi wiadomo, nie bylo przypadkow pogromow i przesladowan na tle religijnym ani rasowym. Jedynegp pogromu bialych w 1814 w Walencji dokonano z powodow walki pomiedzy rojalistami a republikanami, co tylko potwierdza regule, ze linie podzialu w spoleczenstwie nie sa wyznaczane przez kolor skory lub religie, ale przez inne czynniki.

Temat tolerancji uwypuklony zostal wraz z dojsciem Chaveza do wladzy. Niektorzy komentatorzy twierdza, ze Chavez ciagle gadajac o tolerancji i dyskryminacji paradoksalnie stara sie zantagenizowac spoleczenstwo w kwestii, ktora do tej pory nie istniala. Kiedys ponoc na stadionie bogaty (w prawie 100% przypadkow bialy) siadal obok biednego (w wiekszosci przypadkow mieszanego) i razem pili piwo wspierajac druzyne. Dzis tego nie uswiadczysz.

poniedziałek, 26 listopada 2007

Dobry poczatek to polowa sukcesu

Dawno temu w czasach licealnych pewien kolega w poniedzialkowe popoludnie spytal mnie, jak mi minal dzien. Odrzeklem, ze dobrze, na co on przekazal mi blyskotliwa mysl: Poniewaz dobry poczatek to polowa sukcesu, po udanym poniedzialku masz prawo sie czuc, jakby juz byla polowa tygodnia. Czyli sroda :)

Po pierwsze, po tygodniu wegetacji o suchym pysku wreszcie udalo mi sie zdobyc paczke cukru. Jego brak sprawial, ze od kilku dni praktycznie nie pijalem herbaty i popadalem w coraz wieksza desperacje. Az dzis rano zebralem cztery litery w cztery troki i wyruszelem na wycieczke w strone Bellas Artes gdzie u straganiarki za 4000 Bs. nabylem upragniony bialy proszek.

Po drugie, na Bellas Artes przypadkiem natknalem sie na kolejna gigantyczna manifestacje chavistow. Korzystajac z okazji nabylem komplet czerwonych gadzetow propagandowych, ktore bez dwoch zdan stanowia najbardziej pozadany wsrod zagraniczych turystow souvenir z Wenezueli. Zdjec niestety nie robilem, bowiem moj aparat polecial wraz z Larrym na weekend do Buenos Aires. Ale bez obaw, jeszcze mnie zobaczycie w uniformie chavisty :)

Po trzecie, wreszcie kupilem flaszke Wyborowej, ktorej tez bezskutecznie poszukiwalem od okolo tygodnia.

I po czwarte: Dziala moj pendrive!!! W czwartek wieczorem poplamilem sobie spodnie i nie oprozniwszy dokladnie kieszeni wrzucilem je na noc do wiadra z woda. Rano zrozpaczony wylowilem malenstwo i zaaplikowalem mu trzydniowa kuracje wenezuelskim sloncem. Jak sie przed momentem okazalo - skuteczna.

piątek, 23 listopada 2007

Referendum konstytucyjne

Za 9 dni wydarzenia z Wenezueli znajda sie na czolowkach gazet na calym swiecie, bowiem 2 grudnia obywatele Wenezueli stawiajac dwa krzyzyki (lub pozostajac w domach) zadecyduja w referendum konstytucyjnym o przyszlosci rewolucji boliwarianskiej. Zaproponowane przez prezydenta i kongres 69 nowych artykulow zostalo podzielonych na dwa bloki, co widocznie w zamierzeniu wladz ma stworzyc pozory wyboru i zwiekszyc prawdopodobienstwo przyjecia co najmniej jednego pakietu reform, a najlepiej obydwu.

Poprawka konstytucji jest kolejnym krokiem ku swietlistej socjalistycznej przyszlosci panstwa. W nowej konstytucji slowo "socjalizm" wymienione jest 15 razy. W artykule 16. pojawia sie sformuowanie Panstwo Socjalistyczne Wenezueli, w 70. wspomniana jest "budowa socjalizmu" oraz "solidarnosc socjalistyczna", w 112. "Gospodarka Socjalistyczna" (z duzych liter!), a w 158. mowa jest o "Demokracji Socjalistycznej". W wielu miejscach cytowane sa pryncypia humanistyczne socjalizmu.

Znany nam doskonale z historii koncept wladzy ludowej rowniez debiutuje w nowej wersji konstytucji i powoluje sie nan az 30 razy. Artykul 70. wprowadza komuny i rady Wladzy Ludowej (nota bene juz istniejace i hojnie wspierane przez prezydenta), w 136. Wladza Ludowa stawiana jest w jednym szeregu z Wladza Municypalna, Wladza Stanowa i Wladza Narodowa.

Koncentrujac sie jednak na konretach a nie sloganach wymienie kilka najbardziej wyrozniajacych sie lub krytykowanych przez opozycje artykulow:

11. dajacy prezydentowi prawo powolywania stanu wyjatkowego lub wojny

16. zmieniajacy strukture administracyjna kraju

64. obnizajacy wiek wyborczy do 16 lat (moj kolega twierdzi, ze w ten sposob Chavez chce uzyskac glosy mlodziezy, ktora juz od 1999 roku ksztalcona jest w duchu rewolucji boliwarianskiej)

70. wpowadzajacy wspomniane Rady Wladzy Ludowej

90. redukujacy czas pracy do 6 godzin dziennie (niedawno Chavez argumentowal w telewizji, ze w ten sposob w takich firmach jak PDVSA - znacjonalizowana niedawno kompania naftowa i pracujacych w systemie 24-godzinnym - powstanie koniecznosc zatrudnienia czwartej zmiany i tym samym dojdzie do zmniejszenia bezrobocia)

112. promujacy wlasnosc spoleczna i komunalna (opozycja bije na alarm, ze to oslabia ochrone wlasnosci prywantej i otwiera drzwi do polityki wywlaszczen)

113. zabraniajacy wszelkiej dzialalnosci indywidualnej, ktora by negatywnie wplywala na stan wlasnosci spolecznej

115. definiujacy wlasnosc publiczna, wlasnosc spoleczna, wlasnosc komunalna, wspolwlasnosc, wlasnosc mieszana i wlasnosc prywatna na ostatnim miejscu.

136. wprowadzajacy ww. Wladze Ludowa

141. nadajacy prowadzonym przez rzad misjom spolecznym (polecam wczesniej cytowane artykuly Domoslawskiego) range konstytucyjna

152. orientujacy polityke zagraniczna republiki w strone stworzenia swiata wielobiegunowego, "pozbawionego hegemonii jakiegokolwiek centra wladzy imperialistycznej, kolonialistycznej lub neokolonialistycznej" (zawsze lepsze to niz miec zapisany w konstytucji sojusz z ZSRR, jak to mielismy od lat '70 w Polsce)

230. wprowadzajacy mozliwosc nieskonczonej reelekcji prezydenta (jest to zarazem najbardziej krytykowana przez opozycje poprawka i jawnie sprzeczna z ogolnoswiatowymi standardami. Czesto nawet powolywane sa slowa samego Simona Bolivara, ktory przestrzegal, ze nie ma nic gorszego dla kraju niz jeden czlowiek pozostajacy na szczycie wladzy. A Chavez niedawno zapowiedzial, ze chcialby rzadzic do 2030 roku...)

236. przekazujacy kompetencje w dziedzinie polityki monetarnej w rece prezydenta

302. gwarantujacy panstwu wylacznosc na ekspolatacje zloz ropy naftowej (jak wiecie niedawno zachodnie firmy naftowe zostaly wypedzone z Wenezueli a ich wlasnosc zostala przejeta przez znacjonalizowana PDVSA. Chyba nie musze wspominac, ze ropa - oprocz pieknych kobiet ;) - jest najwiekszym bogactwem Wenezueli)

303. zabraniajacy zarowno calkowitej jak i czesciowej prywatyzacji okreslonych firm panstwowych

318. eliminujacy niezaleznosc Banku Centralnego i podporzadkowujacy polityke monetarna celom socjalistycznym

328. zmieniajacy nazwe Narodowych Sil Zbrojnych na Boliwarianskie Sily Zbrojne o charakterze ludowym i antyimperialistycznym

329. wlaczajacy Narodowy Milicje Boliwarianskie (sformowane przez Chaveza bataliony cywilne, ktore raz na 2-tygodnie cwicza teorie i praktyke... hmm... wojskowosci? przysposobienia obronnego?)

341, 342, 348. zwiekszajace diametralnie liczbe podpisow potrzebnych do wprowadzenia kolejnych poprawek i reform konstytucyjnych

Uffff... Troche mi czasu zeszlo na lekture i tlumaczenie zalozen reformy. Ale kiedys to trzeba bylo zrobic, bo byc w Wenezueli i nie zwracac zadnej uwagi na wydarzenia, ktorymi od miesiecy zyje kraj, to zwykla ignorancja. Z reszta od reformy trudno uciec. Wystarczy wlaczyc telewizje, otworzyc gazete, wyjsc na ulice czy nawet na balkon (jak nizej):



Propaganda (bo trudno to nazwac kampania wyborcza) jest czasami tak nachalna i prymitywna, ze az rece opadaja. Cale ulice zmieniaja sie w pasaze ogloszen, a wiele murow i scian pokrywaja w najlepszym razie malowidla, a w najgorszym nabazgrane na czerwono "SI" lub zwykle na niebiesko "NO" (w mniejszosci). Rzadowy PR stara sie sprowadzic referendum do kolejnego plebiscytu na popularnosc Chaveza, ktore w ostatnich 8 latach przyniosly mu 7/7 zwyciestw. Stad tez Chavez czesto przemawia do ludu, a przedwczoraj na manifestacji studentow boliwarianskich nawet spiewal i skakal na trybunie, starajac sie upodobac Wenezuelczykom w czym - w moim przekonaniu - jest piekielnie dobry i ma talent. Opozycja, wyjatkowo slaba w ostatnich latach i skompromitowana w poprzednich dekadach, oraz studenci z drugiej strony koncentruja sie na uwypukleniu negatywnych artykulow reformy i przetlumaczeniu, co w praktyce beda oznaczac (dyktature, wywlaszczenia, itp).

Co ciekawe ostatnie sondaze daja stosunkowo istotna przewage opcji "No" i mowi sie, ze jest to pierwsza okazja, gdy Chavezowi moze sie podwinac lapa. Ale wiecie, to jest Ameryka Lacinska, tu wszystko moze sie zdarzyc ;) Na wczorajszych zajeciach calkiem powaznie zastanawialismy sie z profesorem, co zrobic na wypadek, gdyby po 2 grudnia nie dalo sie przeprowadzic egzaminu... W koncu nie tak odlegly jest rok 1989, gdy po podwyzce cen biletow komunikacji miejskiej rekomendowanej przez MFW biedota zeszla do przedmiesc i przez pare dni pladrowala centrum. Wydarzenia zwane "Caracazo" skonczyly sie krawa interwnecja wojska, w ktorej zginelo kilka tysiecy osob. W lutym 1992 Chavez dokonal pierwszego zamachu stanu, ktory sie nie udal, "bo tankietka nie mogla sforsowac bramy palacu prezydenckiego" (kolega mowi, ze mozna bylo ogladac w telewizji, jak niezdarnie sie odbija od drzwi ;)). Chavez zostal na krotko aresztowany. Kilka miesiecy pozniej wojskowi ponownie urzadzili pucz i tym razem krew sie polala w stacji telewizyjnej. Pucz sie jednak znow nie udal, nad Caracas rozgorzala bitwa powietrzna, a w telewizji i na niebie nad stolica mozna bylo ogladac samoloty bombardujace palac w Miraflores (moi wspolokatorzy tego dnia smazyli kielbaski na grillu ;). Generalowie widzac porazke podwedzili dwa Herculesy i dali noge do peruwianskiego Iquitos proszac o azyl. Znajomy Peruwianczyk opowiedzial mi anegdotke, ze jak nagle dwoch policjantow na tamtejszym lotnisku zobaczylo dwa ladujace samoloty transportowe z ktorych wyszly dziesiatki zolnierzy w obcych mundurach, wpadli w panike, a po Peru rozeszla sie wiesc o obcej inwazji...

Po wydarzeniach z 1992 roku nadeszla dekada wzglednego spokoju, w ktorej jedynie pospolita przestepczosc zaczela rosnac. Chavez doszedl do wladzy w wyborach prezydenckich w 1999 roku, wowczas tez do nazwy Republiki Wenezueli dodal przymiotnik Boliwarianska (kazda rewolucja musi miec swoja symbolike i swojego patrona). Jako ze jednak sprawy wcale nie mialy sie w dobrym kierunku, w 2002 bylismy swiadkami (i ja to pamietam z telewizji) puczu, w ktorym Chavez zostal obalony na 3 dni. Brak koordynacji opozycji oraz fakt, ze postawionemu na czele panstwa Carmonie "szajba odbila" (wedlug slow wspolokatorow, ktorzy sledzili te wydarzenia pijac piwo w mieszkaniu), doprowadzil jednak do powrotu Chaveza do wladzy. Spokoj niestety nie trwal dlugo, albowiem 2 grudnia (co za zbieznosc dat!) pracownicy PDVSA oglosili strajk generalny, do ktorego wkrotce przylaczyl sie caly kraj. "Wyobraz sobie ze przez 63 dni budzisz sie i kazdego dnia jest niedziela" - mowil Antonio. Strajk okazal sie wyjatkowo chybionym pomyslem, bowiem poza upadkiem gospodarki (-10% PKB) i chudymi swietami bozonarodzeniowymi niczego nie rozstrzygnal. Chavez pozostal na stanowisku i w telewizji z gwizdkiem w reku niczym arbiter zwalnial kolejno dyrektorow przedsiebiorstw panstwowych...

Tak w skrocie wygladala burzliwa historia ostatniego dwudziestolecia w Wenezueli. 2 grudnia obywatele zapisza jej kolejna karte. Wszyscy na okolo maja nadzieje na demokratyczne rozstrzygniecie, ale jak to bedzie - zobaczymy wkrotce.

PS - Nie chce mi sie czytac jeszcze raz tego tekstu, ale jak ktos zauwazy jakies bledy jezykowe, merytoryczne lub literowki, niech mi da znac :)

wtorek, 20 listopada 2007

Mc Donald's w San Bernardino

To bedzie jeden z tych postow, w ktorych troche ponarzekam na Wenezuele. W koncu nie ma rozy bez kolcow :)

"W Wenezueli obluga jest na bardzo niskim poziomie. Poza Margerita, gdzie ruch turystyczny wymusil pozytywne zmiany, w innych miejscach pozal sie Panie Boze." Przyznam szczerze, a bylo to jednego z pierwszych dni, ze nie zrozumialem wowczas slow Lucasa. Jak to obsluga moga byc na niskim poziomie? Zamawiasz cos, placisz, dostajesz swiadczenie i po sprawie - myslalem. Otoz jak sie okazuje nie do konca...

Tacy kelnerzy na przyklad. Wydaja sie byc najbardziej postepowa klasa w toku rozwijajacej sie w Wenezueli rewolucji i juz dzis w Anno Domini 2007 osiagneli znany nam z mlodosci lub z "Misia" poziom obslugi klienta, przepraszam - petenta. Pamietam, jak w jednym z lokali pozna noca dnia powszedniego na zaledwie 9 zajetych stolikow przy 5 ludzie czekali, by ktos ich obsluzyl. Wydawalo by sie, ze nie ma nic bardziej prymitywnego niz zabrac puste butelki i przyniesc te sama liczbe pelnych flaszek. A jednak nie tylko to da sie sp..artaczyc. Przyniesione po dlugim oczekiwaniu tequeños (rodzaj paluszkow z serem) okazaly sie kompletnie zmrozone w srodku i w efekcie zwrocone kelnerowi.


Innego dnia poszlismy na obiad do restauracji urugwajskiej. Nie powiem, zeby o 13 w niedziele mieli jakis gigantyczny nawal roboty. Gdy siedlismy, kelner przechodzac przypadkiem obok naszego stolika doslownie rzucil "nam" menú na drugi koniec stolu. Po dobrych kilkunastu minutach aweonao zjawil sie ponownie, by laskawie przyjac zamowienie. Odchodzac zas wlokl nogi, jakby mu ktos - za przeproszeniem - kolek w dupe wsadzil. Na rachunek podobnie przyszlo nam czekac dluzsza chwile, w trakcie ktorej zniecierpliwiony namierzylem goscia gibajacego sie w rytm muzyki na zapleczu. Nigdy nie bylem w Urugwaju, ale jesli i u nich tak wyglada obsluga, wspolczuje temu narodowi.

Najswiezszy przyklad jakosci obslugi klienta pochodzi z ostatniego weekendu z mojej osiedlowej piekarni. Wspomnialem juz przy okazji mojego udanego zakupu mleka, ze podobnie jak w Peru w tego typu sklepach najpierw placisz, a potem z paragonem odbierasz towar. Otoz zeszlej soboty udalem sie rano do piekarni po swieza bagietke. Krotka kolejka wskazywala na brak mleka, ale mimo tego bedac juz przy kasie poprosilem o bulke i dwa litry. Gosciu wskazal na swojego kolege zza lady od wydawania towaru i powiedzial, ze musze sie jego spytac. Coz. Stanalem w drugiej kolejce po odbior towaru i po chwili dowiedzialem sie, ze mleka juz nie ma. Poslusznie wiec wrocilem do z powrotem do pierwszej kolejki i zaplacilem za bagietke. Do dzis jednak nie potrafie zrozumiec, dlaczego sprzedawca za lada kazal mi sie spytac stojacego obok kolege i sam nie mogl udzielic odpowiedzi badz chociaz spytac samemu asystenta. Czyzby chodzilo o zachomikowanie mleka? Czy po prostu kasjer nie wiedzial, czy towar jeszcze jest na stanie? Nie wiem. Opowiedziawszy te historie Lucasowi uslyszalem, ze i on mial tego typu problem, jak kiedys zaplacil za batona lezacego tuz za szyba okienka i musial czekac na jego odbior tylko dlatego, ze kasjer nie zajmowal sie wydawaniem towaru.

Hit hitow zostawilem jednak sobie na koniec. Jak dotad z najgorszym poziomem obslugi spotkalem sie w - o zgrozo! - w Mc Donaldzie San Bernardino. Na karku mam juz 23 lata i juz z niejednego rozna Big Maka jadlem (Warszawa, Berlin, Moskwa, Madryt, Wersal, Lima, Miami...). Przywyklem do tego, ze - jak to mowi moj prof od przedsiebiorczosci Nivario "Jaki-by-tu-jeszcze-biznes-skrecic" Rancel - Mc Donald's to nie tylko fast food. Szybka obsluga, wystandaryzowane jedzenie, przystepne ceny, czyste toalety, bezpieczenstwo, 28.000 restauracji na calym swiecie. Mc Donald's to po prostu cywilizacja.

Wszedzie poza San Bernardino. Jadlem tam 4 razy i wiecej nie bede. Dwie funkcjonujace kasy powoduja wieczne kolejki nawet pomimo umiarkowanego ruchu. Ponadto w Maku San Bernardino rowniez istnieje system dwukolejkowy ( * 2 kasy = 4 kolejki), przez co czas oczekiwania nalezy pomnozyc przez 2. Na zapleczu wszyscy niby uwijaja sie jak w kazdym innym Maku, ale efekt pracy tych 8 osob jest niespodziewanie mizerny. A wiec po pierwsze - kolejki.

Po drugie - pieniadze. Dwa razy pod rzad zdarzylo sie, ze nie dostalem reszty. Za pierwszym razem zapomnialem, ze mialem ja odebrac przy odbiorze. Gdy sytuacja jednak sie powtorzyla, postanowilem nie odpuscic i wraz z odbiorem tacki upomnialem sie o brakujace grosze. Niestety i tym razem zostalem zagiety przez kasjerka, ktora poprosila bym sie zglosil jak skoncze jesc...

Po trzecie - braki. Chyba nawet podczas tej samej wizyty. Stalem 10 minut w kolejce i gdy wreszcie podszedlem do kasy i prosilemo duzy zestaw Big Mac z cola na miejscu, uslyszalem slowa, ktore niejednego wprawilyby w oslupienie: "Nie ma Big Makow". Zonk! Wiecie, to tak jakby przyjsc do kawiarni i dowiedziec sie ze nie ma kawy, przyjsc do piekarni i uslyszec, ze nie ma pieczywa. Przyjsc do apteki i uslyszec, ze nie ma aspiryny. Niezadowolony wymamrotalem wiec, by mi dala Mc Chickena. Z kwitkiem udalem sie do drugiej kolejki. Minely kolejne minuty i juz gdy mialem byc obsluzony ruch nagle zupelnie zatrzymal sie. Zgadnijcie co sie stalo? Chlopaczek mnie obslugujacy przez pare minut latal zdezorientowany, az w koncu odwrocil sie i z rozlozonymi ramionami obwiescil, ze skonczyly sie Mc Chickeny... W rozpacz (furie?) nie wpadlem chyba tylko dlatego, ze moje bystre oko podczas oczekiwania dostrzeglo chwile wczesniej, jak z rynienki zsunely sie jakim dziwnym trafem trzy swieze... Big Maki. Nieco podniesionym glosem odrzeklem wiec, by mi w takim razie dal mi Big Maka. Tlum za mna w mig zalapal wszyscy z paragonami jak jeden maz zaczeli wolac Big Maka. Zenada.

Po czwarte Coca-Cola. Bylem wowczas z Saro. Saro nie bedac glodnym zamowil jedynie kole. Po kilku lykach stwierdzil, ze chyba tego nie wypije, bo dolali za duzo wody. Ke??? Jak to za duzo wody??? No zwyczajnie. Saro pracowal we Wloszech w jakims barze, ktorego szefowie do 100 ml koncentratu kazali dolewac zamiast jednego dwa litry wody. Ale ze Saro pochodzi z porzadnej sycylijskiej rodziny, dolewal poltora ;) Podanej koli w kazdym razie nie wypilem w calosci, co mi sie zdarzylo pierwszy raz w Mc Donaldzie.

Po piate, gdy juz zjadlszy kanapke z usmarowanymi rekami chcialem udac sie do klopa, okazalo sie ze byl zamkniety. Nie chce juz wiedziec, czy go na prawde czyscili, czy cos sie zepsulo. Nic mnie to juz nie obchodzi. Poki co Mc Donald's - banned!


------------------------------------------------------------------------------

Na oslode kolejne dwie fotki z niedzielnego podejscia na Avile. Na pierwszym zachod slonca nad Caracas z dwoma wiezami Parque Central przypominajacymi tolkienowskie Minas Tirith i Minas Morgul. Wschodni budynek (po lewej) spalil sie w 2004 roku i do tej pory go nie odremontowano. Na drugim zas po prawej widac kolejne dwa ciekawe symbole miasta - gigantyczny kubek Nescafé oraz logo Pepsi.