Po wizytach u obydwu kolegow, zrozumialem, ze te uslyszane juz w Peru opowiesci o europejskich imigrantach, ktorzy przybywali na kontynent z pustymi rekoma, podejmowali sie kazdej roboty i ciezko pracowali, by dorobic sie kawalka chleba i dachu nad glowa nie sa fikcja. Na przykladzie Antonio i Lucasa (obaj po ukonczyli studia MBA) zobaczylem w praktyce, dlaczego drugie pokolenie europejskich emigrantow, bogatsze o doswiadczenia rodzicow oraz wychowane w kulturze pracy i przedsiebiorczosci osiaga najwyzsze pozycje w drabinie spolecznej krajow amerykanskich. Ten sam mechanizm dziala u nas w Polsce, gdzie skosnookie dzieci Azjatow pracujacych np. na Stadionie Dziesieciolecia (hmmm... to juz chyba przeszlosc) osiagaja w szkolach i na studiach ponadprzecietne wyniki.
Taka mala dygresja, ale musialem gdzies ja w tym blogu zamiescic, bowiem zaprawde zadzwiajace jest, jak duza czesc tutejszych przedsiebiorstw nalezy do potomkow imigrantow. Np. prawie wszystkie piekarnie w Wenezueli kontrolowane sa przez Portugalczykow i Antonio nawet bez pytania zawsze sie wita "Bom dia!" zamiast hiszpanskiego "Buenos dias!".
W kazdym razie 24 grudnia kobity Lucasa - mama, zona i coreczka - zostaly w domu pichcic, natomiast Lucas, Rafael (ktorego cala rodzina reemigrowala do Hiszpanii i podobnie spedzal swieta samotnie) i ja udalismy sie samochodem a potem lodka na jedna z kameralnych plaz w okolicach Barcelony:
Kompotu z suszu trzeba niestety bylo zastapic piwem, w mysl zasady ze "na bezrybiu i rak ryba" ;) Skoro juz o tym mowa, to stol wigilijny - jak sie okazalo po powrocie - wygladal znacznie skromniej niz polski, aczkolwiek typowo swiatecznych dan nie zabraklo. Zabraklo natomiast dzielenia sie oplatkiem, zyczen, koled, swiec, pierwszej gwizadki, zapachu choinki i pruszacego za oknem sniegu, czyli tego wszystkiego co sprawia, ze czlowiek juz od poczatku grudnia z niecierpliwoscia wyczekuja Swiat, a potem przez dlugie zimowe miesiace wspomina rodzinne spotkanie. Boze Narodzenie w Wenezueli to niewatpliwie bardzo ciekawe i niezapomniane doswiadczenie, ktorego bez watpliwosci nie zaluje, niemniej jednak w przyszlym roku z pewnoscia nie odpuszcze swiat u siebie w domu...
Na koniec nie moge sie powstrzymac od zamieszczenia zdjec z innych dwoch plaz, ktore zaliczylismy (to dlatego, ze po 3 miesiacach w Wenezueli dopiero teraz udalo mi sie troche poopalac) oraz krotkiego komentarza na temat samochodu Lucasa. Nigdy, przenigdy w zyciu nie kupujcie Hondy! Nie wiem, co to za model i ile ma lat, ale nie wyglada na samochod stary, a mimo to: lakier od slonca odchodzi ze wszech stron, nie dziala klimatyzacja, tylne szyby sie nie podnosza, wycieraczki rozmazuja wode, a w polowie drogi urwala sie rura wydechowa, przez co przez pare godzin meczacej jazdy glosniej bylo niz w ruskim czolgu. A dlaczego pisze o paru godzinach mimo zaledwie 280 km drogi pomiedzy Caracas a Barcelona? O tym przy okazji transportu w Caracas i generalnie w Wenezueli. Poki co zdjecia z plazy nr 1 (zwroccie uwage na dokujace tankowce w tle) oraz nr 3 czyli Playa de los Pescadores:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz