piątek, 30 listopada 2007

¡No, a la reforma! / Soda Stereo

Dzisiaj krotko, bo po wczorajszym dniu jestem totalnie wykonczony. 29 listopada w Caracas odbyly sie dwa wielce istonte wydarzenia, na ktorych nie moglo mnie nie zabraknac. Po pierwsze, gigantyczna manifestacja na Av. Bolivar zwienczajaca kampanie referendalna opcji "NO". Po drugie, koncert najslynniejszej poludniowoamerykanskiej kapeli rokowej - Soda Stereo. Od godziny 14, kiedy to wyruszylismy spod IESA do centrum az do 2 w nocy, kiedy przekroczylismy prog mieszkania, bylem caly czas na nogach i caly czas scisniety w tlumie ludzi. Ale mimo zmeczenia jestem niezmiernie szczesliwy, bo czwartkowych wrazen nie zapomne nigdy.









---------------------------------- Soda Stereo -------------------------------






Na koniec garsc ogloszen parafialnych:
Te oraz wiecej fotek w wyzszej rozdzielczosci zamieszczam tu. Jednoczesnie juz dzis zapraszam do SGH na lutowa lub marcowa serie slajdowisk z Peru, Wenezueli i podrozy powrotnej do Limy. Polecam tez inne swieze artykuly prasowe nt. Wenezueli:

Venezuelans protest, as vote nears

"Zdrajcy" i "lokaje" Ameryki zagrażają rewolucji Chaveza

Chavez idzie na wojnę

Wenezuela: referendum ws. zmiany konstytucji

wtorek, 27 listopada 2007

Tolerancja

Po dwoch miesiacach pobytu w Wenezueli swiadom jestem, ze zaledwie otarlem sie o tutejsza rzeczywistosc. Ze zaledwie dowiedzialem sie - bardzo powierzchownie - czym ten kraj zyje i jak funkcjonuje. Dlatego tez nie uzurpuje sobie posiadania dobitnej wiedzy na wszystkie opisywane watki. W wielu kwestiach moge sie mylic, w innych moje obserwacje moga po prostu byc zbyt plytkie, by mozna bylo je uznac za obiektywne i bezwarunkowo obowiazujace w Wenezueli. Ba! Nawet zwykle rozciagniecie spostrzezen z Caracas na cala Wenezuele stanowi naduzycie podobne jak opisywanie Polski przez pryzmat Warszawy. Z drugiej strony na swoja obrone (i na wszelki wypadek!) przypominam, ze blog ze swej definicji jest zaprzeczeniem obiektywizmu i bezstronnosci. Bezstronny to moze byc BBC, Reuters, albo Gazeta Wyborcza ;) Ale nie ja.

W powyzszym kontekscie dzis bez okazji na warsztat biore zagadnienie tolerancji. Bez okazji, bowiem zwykle to jakies swieze osobiste doswiadczenie motywuje do zaglebienia sie w jakims temacie. Z (nie)tolerancja jest jednak inaczej z bardzo prozaicznego powodu: Problem ten w Wenezueli praktycznie nie istnieje i nigdy nie istnial.

Historycznie rzecz biorac nalezaloby zaczac od roku 1498, kiedy to Kolumb jako pierwszy europejczyk postawil noge na kontynencie poludniowoamerykanskim nota bene na terenie dzisiejszej Wenezueli. W odroznieniu od np. Peru brak rozwinietych cywilizacji prekolumbijskich oraz skape poklady zlota sprawily, ze Hiszpanie po szybkim podbiciu terrytorium szybko przestali sie nim specjalnie interesowac. Pewnie dlatego eksploatacja Indian zwana encomienda nie rozwinela sie na taka skale jak w innych czesciach kontynentu. Z drugiej strony pamietac nalezy ze w hiszpanskich koloniach w odroznieniu od Ameryki Polnocnej, kosciol katolicki zachowywal bardzo istotne wplywy na rzadzacych. W 1537 r. papiez wstawil sie za Indianami i oglosil, ze jako istoty ludzkie winni byc traktowani z godnoscia. Z tych oraz innych wzgledow na terrytorium Wenezueli jak w zadnym innym miejscu obu Ameryk naplywowa ludnosc europejska zaczela sie mieszac z Indianami oraz sprowadzonymi z Afryki czarnoskorymi niewolnikami, doprowadzajac do powstania rasy zwanej tu pieszczotliwie "café con leche" (kawa z mlekiem).

W 1855 roku, Wenezuela jako jeden z pierwszych krajow skonczyla z niewolnictwem. W apogeum naftowej prosperity (lata 1950) i wczesniej w czasie II Wojny Swiatowej do kraju przybyla potezna 1-milionowa fala europejskiej emigracji glownie z biednych rejonow Hiszpanii, Wloszech i Portugalii. Pojawili sie tez Zydzi (stad tez zapewne sporadycznie spotykane polsko-brzmiace nazwiska) oraz Arabowie. Wikipedia podaje, ze obecnie 67% z 26-milionowej populacji Wenezueli stanowia Metysi, 21% biali potomkowie europejskich emigrantow, 8% Murzyni, 1% Indianie i 1% pozostali. Co ciekawe, do ludzi o nieco ciemnej karnacji mozna pieszczotliwie mowic negro (czarny), a do skosnookich ze strefy andyjskiej - chino (Chinczyk).

W historii Wenezueli, o ile mi wiadomo, nie bylo przypadkow pogromow i przesladowan na tle religijnym ani rasowym. Jedynegp pogromu bialych w 1814 w Walencji dokonano z powodow walki pomiedzy rojalistami a republikanami, co tylko potwierdza regule, ze linie podzialu w spoleczenstwie nie sa wyznaczane przez kolor skory lub religie, ale przez inne czynniki.

Temat tolerancji uwypuklony zostal wraz z dojsciem Chaveza do wladzy. Niektorzy komentatorzy twierdza, ze Chavez ciagle gadajac o tolerancji i dyskryminacji paradoksalnie stara sie zantagenizowac spoleczenstwo w kwestii, ktora do tej pory nie istniala. Kiedys ponoc na stadionie bogaty (w prawie 100% przypadkow bialy) siadal obok biednego (w wiekszosci przypadkow mieszanego) i razem pili piwo wspierajac druzyne. Dzis tego nie uswiadczysz.

poniedziałek, 26 listopada 2007

Dobry poczatek to polowa sukcesu

Dawno temu w czasach licealnych pewien kolega w poniedzialkowe popoludnie spytal mnie, jak mi minal dzien. Odrzeklem, ze dobrze, na co on przekazal mi blyskotliwa mysl: Poniewaz dobry poczatek to polowa sukcesu, po udanym poniedzialku masz prawo sie czuc, jakby juz byla polowa tygodnia. Czyli sroda :)

Po pierwsze, po tygodniu wegetacji o suchym pysku wreszcie udalo mi sie zdobyc paczke cukru. Jego brak sprawial, ze od kilku dni praktycznie nie pijalem herbaty i popadalem w coraz wieksza desperacje. Az dzis rano zebralem cztery litery w cztery troki i wyruszelem na wycieczke w strone Bellas Artes gdzie u straganiarki za 4000 Bs. nabylem upragniony bialy proszek.

Po drugie, na Bellas Artes przypadkiem natknalem sie na kolejna gigantyczna manifestacje chavistow. Korzystajac z okazji nabylem komplet czerwonych gadzetow propagandowych, ktore bez dwoch zdan stanowia najbardziej pozadany wsrod zagraniczych turystow souvenir z Wenezueli. Zdjec niestety nie robilem, bowiem moj aparat polecial wraz z Larrym na weekend do Buenos Aires. Ale bez obaw, jeszcze mnie zobaczycie w uniformie chavisty :)

Po trzecie, wreszcie kupilem flaszke Wyborowej, ktorej tez bezskutecznie poszukiwalem od okolo tygodnia.

I po czwarte: Dziala moj pendrive!!! W czwartek wieczorem poplamilem sobie spodnie i nie oprozniwszy dokladnie kieszeni wrzucilem je na noc do wiadra z woda. Rano zrozpaczony wylowilem malenstwo i zaaplikowalem mu trzydniowa kuracje wenezuelskim sloncem. Jak sie przed momentem okazalo - skuteczna.

piątek, 23 listopada 2007

Referendum konstytucyjne

Za 9 dni wydarzenia z Wenezueli znajda sie na czolowkach gazet na calym swiecie, bowiem 2 grudnia obywatele Wenezueli stawiajac dwa krzyzyki (lub pozostajac w domach) zadecyduja w referendum konstytucyjnym o przyszlosci rewolucji boliwarianskiej. Zaproponowane przez prezydenta i kongres 69 nowych artykulow zostalo podzielonych na dwa bloki, co widocznie w zamierzeniu wladz ma stworzyc pozory wyboru i zwiekszyc prawdopodobienstwo przyjecia co najmniej jednego pakietu reform, a najlepiej obydwu.

Poprawka konstytucji jest kolejnym krokiem ku swietlistej socjalistycznej przyszlosci panstwa. W nowej konstytucji slowo "socjalizm" wymienione jest 15 razy. W artykule 16. pojawia sie sformuowanie Panstwo Socjalistyczne Wenezueli, w 70. wspomniana jest "budowa socjalizmu" oraz "solidarnosc socjalistyczna", w 112. "Gospodarka Socjalistyczna" (z duzych liter!), a w 158. mowa jest o "Demokracji Socjalistycznej". W wielu miejscach cytowane sa pryncypia humanistyczne socjalizmu.

Znany nam doskonale z historii koncept wladzy ludowej rowniez debiutuje w nowej wersji konstytucji i powoluje sie nan az 30 razy. Artykul 70. wprowadza komuny i rady Wladzy Ludowej (nota bene juz istniejace i hojnie wspierane przez prezydenta), w 136. Wladza Ludowa stawiana jest w jednym szeregu z Wladza Municypalna, Wladza Stanowa i Wladza Narodowa.

Koncentrujac sie jednak na konretach a nie sloganach wymienie kilka najbardziej wyrozniajacych sie lub krytykowanych przez opozycje artykulow:

11. dajacy prezydentowi prawo powolywania stanu wyjatkowego lub wojny

16. zmieniajacy strukture administracyjna kraju

64. obnizajacy wiek wyborczy do 16 lat (moj kolega twierdzi, ze w ten sposob Chavez chce uzyskac glosy mlodziezy, ktora juz od 1999 roku ksztalcona jest w duchu rewolucji boliwarianskiej)

70. wpowadzajacy wspomniane Rady Wladzy Ludowej

90. redukujacy czas pracy do 6 godzin dziennie (niedawno Chavez argumentowal w telewizji, ze w ten sposob w takich firmach jak PDVSA - znacjonalizowana niedawno kompania naftowa i pracujacych w systemie 24-godzinnym - powstanie koniecznosc zatrudnienia czwartej zmiany i tym samym dojdzie do zmniejszenia bezrobocia)

112. promujacy wlasnosc spoleczna i komunalna (opozycja bije na alarm, ze to oslabia ochrone wlasnosci prywantej i otwiera drzwi do polityki wywlaszczen)

113. zabraniajacy wszelkiej dzialalnosci indywidualnej, ktora by negatywnie wplywala na stan wlasnosci spolecznej

115. definiujacy wlasnosc publiczna, wlasnosc spoleczna, wlasnosc komunalna, wspolwlasnosc, wlasnosc mieszana i wlasnosc prywatna na ostatnim miejscu.

136. wprowadzajacy ww. Wladze Ludowa

141. nadajacy prowadzonym przez rzad misjom spolecznym (polecam wczesniej cytowane artykuly Domoslawskiego) range konstytucyjna

152. orientujacy polityke zagraniczna republiki w strone stworzenia swiata wielobiegunowego, "pozbawionego hegemonii jakiegokolwiek centra wladzy imperialistycznej, kolonialistycznej lub neokolonialistycznej" (zawsze lepsze to niz miec zapisany w konstytucji sojusz z ZSRR, jak to mielismy od lat '70 w Polsce)

230. wprowadzajacy mozliwosc nieskonczonej reelekcji prezydenta (jest to zarazem najbardziej krytykowana przez opozycje poprawka i jawnie sprzeczna z ogolnoswiatowymi standardami. Czesto nawet powolywane sa slowa samego Simona Bolivara, ktory przestrzegal, ze nie ma nic gorszego dla kraju niz jeden czlowiek pozostajacy na szczycie wladzy. A Chavez niedawno zapowiedzial, ze chcialby rzadzic do 2030 roku...)

236. przekazujacy kompetencje w dziedzinie polityki monetarnej w rece prezydenta

302. gwarantujacy panstwu wylacznosc na ekspolatacje zloz ropy naftowej (jak wiecie niedawno zachodnie firmy naftowe zostaly wypedzone z Wenezueli a ich wlasnosc zostala przejeta przez znacjonalizowana PDVSA. Chyba nie musze wspominac, ze ropa - oprocz pieknych kobiet ;) - jest najwiekszym bogactwem Wenezueli)

303. zabraniajacy zarowno calkowitej jak i czesciowej prywatyzacji okreslonych firm panstwowych

318. eliminujacy niezaleznosc Banku Centralnego i podporzadkowujacy polityke monetarna celom socjalistycznym

328. zmieniajacy nazwe Narodowych Sil Zbrojnych na Boliwarianskie Sily Zbrojne o charakterze ludowym i antyimperialistycznym

329. wlaczajacy Narodowy Milicje Boliwarianskie (sformowane przez Chaveza bataliony cywilne, ktore raz na 2-tygodnie cwicza teorie i praktyke... hmm... wojskowosci? przysposobienia obronnego?)

341, 342, 348. zwiekszajace diametralnie liczbe podpisow potrzebnych do wprowadzenia kolejnych poprawek i reform konstytucyjnych

Uffff... Troche mi czasu zeszlo na lekture i tlumaczenie zalozen reformy. Ale kiedys to trzeba bylo zrobic, bo byc w Wenezueli i nie zwracac zadnej uwagi na wydarzenia, ktorymi od miesiecy zyje kraj, to zwykla ignorancja. Z reszta od reformy trudno uciec. Wystarczy wlaczyc telewizje, otworzyc gazete, wyjsc na ulice czy nawet na balkon (jak nizej):



Propaganda (bo trudno to nazwac kampania wyborcza) jest czasami tak nachalna i prymitywna, ze az rece opadaja. Cale ulice zmieniaja sie w pasaze ogloszen, a wiele murow i scian pokrywaja w najlepszym razie malowidla, a w najgorszym nabazgrane na czerwono "SI" lub zwykle na niebiesko "NO" (w mniejszosci). Rzadowy PR stara sie sprowadzic referendum do kolejnego plebiscytu na popularnosc Chaveza, ktore w ostatnich 8 latach przyniosly mu 7/7 zwyciestw. Stad tez Chavez czesto przemawia do ludu, a przedwczoraj na manifestacji studentow boliwarianskich nawet spiewal i skakal na trybunie, starajac sie upodobac Wenezuelczykom w czym - w moim przekonaniu - jest piekielnie dobry i ma talent. Opozycja, wyjatkowo slaba w ostatnich latach i skompromitowana w poprzednich dekadach, oraz studenci z drugiej strony koncentruja sie na uwypukleniu negatywnych artykulow reformy i przetlumaczeniu, co w praktyce beda oznaczac (dyktature, wywlaszczenia, itp).

Co ciekawe ostatnie sondaze daja stosunkowo istotna przewage opcji "No" i mowi sie, ze jest to pierwsza okazja, gdy Chavezowi moze sie podwinac lapa. Ale wiecie, to jest Ameryka Lacinska, tu wszystko moze sie zdarzyc ;) Na wczorajszych zajeciach calkiem powaznie zastanawialismy sie z profesorem, co zrobic na wypadek, gdyby po 2 grudnia nie dalo sie przeprowadzic egzaminu... W koncu nie tak odlegly jest rok 1989, gdy po podwyzce cen biletow komunikacji miejskiej rekomendowanej przez MFW biedota zeszla do przedmiesc i przez pare dni pladrowala centrum. Wydarzenia zwane "Caracazo" skonczyly sie krawa interwnecja wojska, w ktorej zginelo kilka tysiecy osob. W lutym 1992 Chavez dokonal pierwszego zamachu stanu, ktory sie nie udal, "bo tankietka nie mogla sforsowac bramy palacu prezydenckiego" (kolega mowi, ze mozna bylo ogladac w telewizji, jak niezdarnie sie odbija od drzwi ;)). Chavez zostal na krotko aresztowany. Kilka miesiecy pozniej wojskowi ponownie urzadzili pucz i tym razem krew sie polala w stacji telewizyjnej. Pucz sie jednak znow nie udal, nad Caracas rozgorzala bitwa powietrzna, a w telewizji i na niebie nad stolica mozna bylo ogladac samoloty bombardujace palac w Miraflores (moi wspolokatorzy tego dnia smazyli kielbaski na grillu ;). Generalowie widzac porazke podwedzili dwa Herculesy i dali noge do peruwianskiego Iquitos proszac o azyl. Znajomy Peruwianczyk opowiedzial mi anegdotke, ze jak nagle dwoch policjantow na tamtejszym lotnisku zobaczylo dwa ladujace samoloty transportowe z ktorych wyszly dziesiatki zolnierzy w obcych mundurach, wpadli w panike, a po Peru rozeszla sie wiesc o obcej inwazji...

Po wydarzeniach z 1992 roku nadeszla dekada wzglednego spokoju, w ktorej jedynie pospolita przestepczosc zaczela rosnac. Chavez doszedl do wladzy w wyborach prezydenckich w 1999 roku, wowczas tez do nazwy Republiki Wenezueli dodal przymiotnik Boliwarianska (kazda rewolucja musi miec swoja symbolike i swojego patrona). Jako ze jednak sprawy wcale nie mialy sie w dobrym kierunku, w 2002 bylismy swiadkami (i ja to pamietam z telewizji) puczu, w ktorym Chavez zostal obalony na 3 dni. Brak koordynacji opozycji oraz fakt, ze postawionemu na czele panstwa Carmonie "szajba odbila" (wedlug slow wspolokatorow, ktorzy sledzili te wydarzenia pijac piwo w mieszkaniu), doprowadzil jednak do powrotu Chaveza do wladzy. Spokoj niestety nie trwal dlugo, albowiem 2 grudnia (co za zbieznosc dat!) pracownicy PDVSA oglosili strajk generalny, do ktorego wkrotce przylaczyl sie caly kraj. "Wyobraz sobie ze przez 63 dni budzisz sie i kazdego dnia jest niedziela" - mowil Antonio. Strajk okazal sie wyjatkowo chybionym pomyslem, bowiem poza upadkiem gospodarki (-10% PKB) i chudymi swietami bozonarodzeniowymi niczego nie rozstrzygnal. Chavez pozostal na stanowisku i w telewizji z gwizdkiem w reku niczym arbiter zwalnial kolejno dyrektorow przedsiebiorstw panstwowych...

Tak w skrocie wygladala burzliwa historia ostatniego dwudziestolecia w Wenezueli. 2 grudnia obywatele zapisza jej kolejna karte. Wszyscy na okolo maja nadzieje na demokratyczne rozstrzygniecie, ale jak to bedzie - zobaczymy wkrotce.

PS - Nie chce mi sie czytac jeszcze raz tego tekstu, ale jak ktos zauwazy jakies bledy jezykowe, merytoryczne lub literowki, niech mi da znac :)

wtorek, 20 listopada 2007

Mc Donald's w San Bernardino

To bedzie jeden z tych postow, w ktorych troche ponarzekam na Wenezuele. W koncu nie ma rozy bez kolcow :)

"W Wenezueli obluga jest na bardzo niskim poziomie. Poza Margerita, gdzie ruch turystyczny wymusil pozytywne zmiany, w innych miejscach pozal sie Panie Boze." Przyznam szczerze, a bylo to jednego z pierwszych dni, ze nie zrozumialem wowczas slow Lucasa. Jak to obsluga moga byc na niskim poziomie? Zamawiasz cos, placisz, dostajesz swiadczenie i po sprawie - myslalem. Otoz jak sie okazuje nie do konca...

Tacy kelnerzy na przyklad. Wydaja sie byc najbardziej postepowa klasa w toku rozwijajacej sie w Wenezueli rewolucji i juz dzis w Anno Domini 2007 osiagneli znany nam z mlodosci lub z "Misia" poziom obslugi klienta, przepraszam - petenta. Pamietam, jak w jednym z lokali pozna noca dnia powszedniego na zaledwie 9 zajetych stolikow przy 5 ludzie czekali, by ktos ich obsluzyl. Wydawalo by sie, ze nie ma nic bardziej prymitywnego niz zabrac puste butelki i przyniesc te sama liczbe pelnych flaszek. A jednak nie tylko to da sie sp..artaczyc. Przyniesione po dlugim oczekiwaniu tequeños (rodzaj paluszkow z serem) okazaly sie kompletnie zmrozone w srodku i w efekcie zwrocone kelnerowi.


Innego dnia poszlismy na obiad do restauracji urugwajskiej. Nie powiem, zeby o 13 w niedziele mieli jakis gigantyczny nawal roboty. Gdy siedlismy, kelner przechodzac przypadkiem obok naszego stolika doslownie rzucil "nam" menú na drugi koniec stolu. Po dobrych kilkunastu minutach aweonao zjawil sie ponownie, by laskawie przyjac zamowienie. Odchodzac zas wlokl nogi, jakby mu ktos - za przeproszeniem - kolek w dupe wsadzil. Na rachunek podobnie przyszlo nam czekac dluzsza chwile, w trakcie ktorej zniecierpliwiony namierzylem goscia gibajacego sie w rytm muzyki na zapleczu. Nigdy nie bylem w Urugwaju, ale jesli i u nich tak wyglada obsluga, wspolczuje temu narodowi.

Najswiezszy przyklad jakosci obslugi klienta pochodzi z ostatniego weekendu z mojej osiedlowej piekarni. Wspomnialem juz przy okazji mojego udanego zakupu mleka, ze podobnie jak w Peru w tego typu sklepach najpierw placisz, a potem z paragonem odbierasz towar. Otoz zeszlej soboty udalem sie rano do piekarni po swieza bagietke. Krotka kolejka wskazywala na brak mleka, ale mimo tego bedac juz przy kasie poprosilem o bulke i dwa litry. Gosciu wskazal na swojego kolege zza lady od wydawania towaru i powiedzial, ze musze sie jego spytac. Coz. Stanalem w drugiej kolejce po odbior towaru i po chwili dowiedzialem sie, ze mleka juz nie ma. Poslusznie wiec wrocilem do z powrotem do pierwszej kolejki i zaplacilem za bagietke. Do dzis jednak nie potrafie zrozumiec, dlaczego sprzedawca za lada kazal mi sie spytac stojacego obok kolege i sam nie mogl udzielic odpowiedzi badz chociaz spytac samemu asystenta. Czyzby chodzilo o zachomikowanie mleka? Czy po prostu kasjer nie wiedzial, czy towar jeszcze jest na stanie? Nie wiem. Opowiedziawszy te historie Lucasowi uslyszalem, ze i on mial tego typu problem, jak kiedys zaplacil za batona lezacego tuz za szyba okienka i musial czekac na jego odbior tylko dlatego, ze kasjer nie zajmowal sie wydawaniem towaru.

Hit hitow zostawilem jednak sobie na koniec. Jak dotad z najgorszym poziomem obslugi spotkalem sie w - o zgrozo! - w Mc Donaldzie San Bernardino. Na karku mam juz 23 lata i juz z niejednego rozna Big Maka jadlem (Warszawa, Berlin, Moskwa, Madryt, Wersal, Lima, Miami...). Przywyklem do tego, ze - jak to mowi moj prof od przedsiebiorczosci Nivario "Jaki-by-tu-jeszcze-biznes-skrecic" Rancel - Mc Donald's to nie tylko fast food. Szybka obsluga, wystandaryzowane jedzenie, przystepne ceny, czyste toalety, bezpieczenstwo, 28.000 restauracji na calym swiecie. Mc Donald's to po prostu cywilizacja.

Wszedzie poza San Bernardino. Jadlem tam 4 razy i wiecej nie bede. Dwie funkcjonujace kasy powoduja wieczne kolejki nawet pomimo umiarkowanego ruchu. Ponadto w Maku San Bernardino rowniez istnieje system dwukolejkowy ( * 2 kasy = 4 kolejki), przez co czas oczekiwania nalezy pomnozyc przez 2. Na zapleczu wszyscy niby uwijaja sie jak w kazdym innym Maku, ale efekt pracy tych 8 osob jest niespodziewanie mizerny. A wiec po pierwsze - kolejki.

Po drugie - pieniadze. Dwa razy pod rzad zdarzylo sie, ze nie dostalem reszty. Za pierwszym razem zapomnialem, ze mialem ja odebrac przy odbiorze. Gdy sytuacja jednak sie powtorzyla, postanowilem nie odpuscic i wraz z odbiorem tacki upomnialem sie o brakujace grosze. Niestety i tym razem zostalem zagiety przez kasjerka, ktora poprosila bym sie zglosil jak skoncze jesc...

Po trzecie - braki. Chyba nawet podczas tej samej wizyty. Stalem 10 minut w kolejce i gdy wreszcie podszedlem do kasy i prosilemo duzy zestaw Big Mac z cola na miejscu, uslyszalem slowa, ktore niejednego wprawilyby w oslupienie: "Nie ma Big Makow". Zonk! Wiecie, to tak jakby przyjsc do kawiarni i dowiedziec sie ze nie ma kawy, przyjsc do piekarni i uslyszec, ze nie ma pieczywa. Przyjsc do apteki i uslyszec, ze nie ma aspiryny. Niezadowolony wymamrotalem wiec, by mi dala Mc Chickena. Z kwitkiem udalem sie do drugiej kolejki. Minely kolejne minuty i juz gdy mialem byc obsluzony ruch nagle zupelnie zatrzymal sie. Zgadnijcie co sie stalo? Chlopaczek mnie obslugujacy przez pare minut latal zdezorientowany, az w koncu odwrocil sie i z rozlozonymi ramionami obwiescil, ze skonczyly sie Mc Chickeny... W rozpacz (furie?) nie wpadlem chyba tylko dlatego, ze moje bystre oko podczas oczekiwania dostrzeglo chwile wczesniej, jak z rynienki zsunely sie jakim dziwnym trafem trzy swieze... Big Maki. Nieco podniesionym glosem odrzeklem wiec, by mi w takim razie dal mi Big Maka. Tlum za mna w mig zalapal wszyscy z paragonami jak jeden maz zaczeli wolac Big Maka. Zenada.

Po czwarte Coca-Cola. Bylem wowczas z Saro. Saro nie bedac glodnym zamowil jedynie kole. Po kilku lykach stwierdzil, ze chyba tego nie wypije, bo dolali za duzo wody. Ke??? Jak to za duzo wody??? No zwyczajnie. Saro pracowal we Wloszech w jakims barze, ktorego szefowie do 100 ml koncentratu kazali dolewac zamiast jednego dwa litry wody. Ale ze Saro pochodzi z porzadnej sycylijskiej rodziny, dolewal poltora ;) Podanej koli w kazdym razie nie wypilem w calosci, co mi sie zdarzylo pierwszy raz w Mc Donaldzie.

Po piate, gdy juz zjadlszy kanapke z usmarowanymi rekami chcialem udac sie do klopa, okazalo sie ze byl zamkniety. Nie chce juz wiedziec, czy go na prawde czyscili, czy cos sie zepsulo. Nic mnie to juz nie obchodzi. Poki co Mc Donald's - banned!


------------------------------------------------------------------------------

Na oslode kolejne dwie fotki z niedzielnego podejscia na Avile. Na pierwszym zachod slonca nad Caracas z dwoma wiezami Parque Central przypominajacymi tolkienowskie Minas Tirith i Minas Morgul. Wschodni budynek (po lewej) spalil sie w 2004 roku i do tej pory go nie odremontowano. Na drugim zas po prawej widac kolejne dwa ciekawe symbole miasta - gigantyczny kubek Nescafé oraz logo Pepsi.


środa, 14 listopada 2007

Banany

Zolte, krzywe, slodkie, lezy w Carrefourze luzem i kosztuje ok 3.50 zlotych za kilo. Calkiem smaczne. Co to? Oczywiscie kazde dziecko w mig skojarzy i odgadnie, ze chodzi o banana. Owoc ten jest tak powszechny, ze malo kto zastanawia sie nad jego pochodzeniem, uprawa, istota i kwintesencja jego bycia bananem :)

Nigdy nie zapomne, jak w Peru po raz pierwszy zobaczylem bananowca. Ni to drzewo, ni to krzew... Raczej Rodzaj niewysokiej palmy ze sporymi kiscmi niezliczonych bananow. Moja uwage przykluly rowniez wielkie i - powiedzmy sobie szczerze - brzydkie kwiaty bananowca, o ktorych istnieniu przecietny amator bananow z Europy nie ma zielonego pojecia.



Drugi szok zwiazany z bananami przezylem juz w Wenezueli. W czasie mojej pierwszej wizyty w supermarkecie zauwazylem cale stoisko z gigantycznymi zoltymi i zielono-zoltymi bananami. A wlasciwie "bananasiorami". Gdy mialem zaladowane tego prawie pol torby, nagle zjawil sie Antonio: "Co ty robisz?", "To nie jest to co myslisz", "Tych bananow sie nie je na surowo". Wkrotce zrozumialem, ze w Wenezueli banan bananowi nie rowny. To co jedza polskie dzieci, w tutejszej odmianie hiszpanskiego zwie sie camburem. Natomiast termin plátano, ktorym w Hiszpanii nazywa sie zwyklego banana, tutaj oznacza inny rodzaj duzego banana, ktorego sie nie spozywa na surowo. Zakrecone, nie? Poniewaz jeden obrazek wiecej mowi niz 1000 slow, ponizej zalaczam fotke, ktora zrobilem w jednym z supermarketow. Na dole leza plátanos, na gorze zas dla porownania umiescilem cambures:


Trzeci bananowy szok przezylem na uczelnianej stolowce. Plátanos bowiem sa dodatkiem do prawie kazdego serwowanego dania i w tutejszej kuchni pelnia podobna role jaka u nas ziemniak. Pokrojone, przysmazone i odpowiednio doprawione stanowia wysmienita alternatywe dla ryzu czy puree. Nic tylko palce lizac! :P


---------------------------------------------------------------------------

Na zakonczenie polska wersja dowcipu uslyszanego od naszego domowego "free-rider'a", Larriego:

Czym sie rozni niebo od piekla?

W niebie gotują wyłącznie Francuzi, solidne samochody konstruują Niemcy, Anglicy są policjantami, Włosi kochankami, a wszystko zorganizowane jest przez Szwajcarow.

W piekle natomiast kucharzeniem zajmują się Anglicy, konstrukcją samochodow Francuzi, Szwajcarzy są kochankami, Niemcy strażnikami, a wszystko zorganizowane jest przez Włochow.

niedziela, 11 listopada 2007

Bieg Niepodleglosci

Dzis mija dokladnie rok odkad po piecdziesieciu ciezkich minutach i dziesieciu kilometrach drogi kompletnie wykonczony przekroczylem mete warszawskiego Biegu Niepodleglosci. Dobrze pamietam ten maraton. Pizgalo wowczas jak w kieleckiem, na slupku ledwie 6 kresek, a ja z trudem lapiac oddech na potwornie dlugiej i nudnej jak flaki z olejem ul. Sobieskiego liczylem kladki i pytalem sie: ile jeszcze?

Dziwnym zbiegiem okolicznosci rownolegle z polskimi obchodami Dnia Niepodleglosci w 8 stolicach Ameryki Poludniowej (Caracas, México DF; Bogotá, Quito, Lima, Santiago, Buenos Aires, Monte Video, Sao Paulo*) firma Nike zorganizowala bardzo podobny do warszawskiego "Nike Run Amerika 10k Maraton". Do caracaskiego (?) biegu przystapilo 10.000 osob. Oczywiscie nie bylbym soba, gdybym pomimo zeszlorocznych wspomnien nie wzial udzialu w takiej imprezie ;)

Z powodu szerokosci geograficznej i niemilosiernego slonca za dnia start zaplanowano na 7:30 rano. Wstajac przed szosta za cholere nie moglem sobie wytlumaczyc, dlaczego zgodzilem sie zarwac pol nocy, przechodzic godzine meczarni, zarwac pol niedzieli i na dodatek zaplacic za te "przyjemnosc" 45.000 bolos. Pomimo tego dzisiejszy bieg przebiegl (maslo maslane) w calkiem sympatycznej atmosferze z nastepujacych powodow:
1) jakims cudem nie "zajechalem sie" jak przed rokiem
2) na trasie serwowano drinki
3) na 1. kilometrze przy zejsciu do tunelu i propagandowych graffiti caly peleton zaczal nagle skandowac "¡No!¡ A la reforma!"
4) na 4. kilometrze mijalismy wracajacego pierwszego z Kenijczykow
5) na 6. kilometrze wyprzedzalem czlowieka o kulach z jedna noga
6) na 7. kilometrze nikt nie zmarl - jak przed rokiem :/
7) na 9. kilometrze swietnie zorganizowano finisz - lekko pod gorke przy muzyce ATB "Don't stop" a potem dlugi zjazd do mety.







---------------------------------------------

Z "politycznej" beczki polecam swiezutki filmik prosto ze szczytu iberoamerykanskiego w Santiago de Chile, gdzie na oszczerstwa prezydenta Chaveza pod adresem bylego premiera Hiszpanii Aznara ("Aznar to faszysta") zdecydowanie zaregowal Zapatero a przede wszytkim krol Juan Carlos. Hiszpanski monarcha kazal sie zamknac Chavezowi ("¿Por qué no te callas?"), a gdy ziom Chaveza - prezydent Nikaragui Ortega - przemawial slac zarzuty pod wzgledem Hiszpanii krol wstal i po prostu wyszedl ze spotkania:

King Juan Carlos to Chávez: "Por qué no te callas" (Shut up)

środa, 7 listopada 2007

Studenci protestuja

Bynajmniej nie mam zamiaru pisac o protescie studentow Uniwerystetu Warminsko-Mazurskiego, ktorzy - jak donosi dzis gazeta.pl - pikietuja rektorat ze wzgledu na zakaz spozywania alkoholu na terenie kampusu UWM.

Wczoraj po powrocie do domu poprosilem chlopakow, by mi po krotce skomentowali kazdy z artykulow poprawki konstytucyjnej. Przyznam szczerze, ze powoli otwieraja mi sie oczy na powage obecnej sytuacji politycznej w Wenezueli. Ale o tym w kolejnym poscie. Od rana bowiem w Caracas (i nie tylko) trwa kolejny dzien protestow studentow przeciwsko reformie.

Gdy rano wlaczylem telewizor stacje telewizyjne nadawaly transmisje z marszu studentow w strone Tribunal Supremo de Justicia. Nota bene przechodzili wowczas przez dolna czesc San Bernardino, kilka przecznic ponizej miejsca w ktorym mieszkam. Zerknalem na zegarek, zgasilem telewizor, wciagnalem krotkie spodenki i wybieglem z domu w strone zielonej gory Avila pocwiczyc przed niedzielnym maratonem. Dzungla, gigantyczne bambusy, cale Caracas jak na dloni, jakis chudy i zasapany Kenijczyk konczacy bieg - wystarczy sie oddalic o 400 metrow od domu, by trafic do zupelnie innego swiatu. Wracajac jednak do watku: Ponad godzine pozniej swiezutki i pachnacy ponownie wlaczylem telewizor. Wszystkie stacje rzadowe i opozycyjne (w sumie z 6) pokazywaly akurat tlumy studentow spokojnie oczekujacych przed gmachem trybunalu sprawiedliwosci oraz relacje z przyjecia ich reprezentantow przez przewodniczaca trybunalu. Trzeba nadmienic, iz po raz pierwszy w ostatnich dniach postulaty studentow zostaly wysluchana przez kogos z wladz i po raz pierwszy manifestacja miala pokojowy charakter. Fakt ten zostal zgodnie doceniony przez reporterow stacji z obydwu stron barykady.

Ciagu dalszego nie byloby zapewne, gdyby nie mecze Ligi Mistrzow, ktore chcialem obejrzec po poludniu. Tak sie zlozylo, ze zostalem sam w domu bez jedzenia i bez piwa (i bez zajec w srody), w zwiazku z czym postanowilem wyskoczyc na dol San Bernardino po szybkie zakupy: jogurciki, piwo, chipsy, itp. Kilkaset metrow przed supermarketem natknalem sie na gigantyczna rzeke ludzi wracajacych spod trybunalu. Jakze wspanialy widok! Ludzie w moim wieku (troche mi tego brakuje na IESA), studenci, weseli, usmiechnieci, dziewczyny odziane w flagi narodowe, chlopaki niosacy transparenty, salsa nadawana z glosnikow "manifesto-wozu". Slowem: Spoko loko luz i spontan - jak to sie mowilo pare miesiecy temo. Zadnych ekscesow, zadnej przemocy, kilku policjantow w asyscie. Wkurzony na siebie za brak aparatu w plecaku w koncu zdecydowalem sie zagadac jedna z dziewczyn robiacych zdjecia i poprosic, by mi je przeslala w wolnej chwili. Oto one (Muchissssimas gracias, Andy!!!):





Z tlumem przeszedlem sie jedynie krotki fragmencik, potem niestety musialem odbic do supermarketu. Tam kolejny raz widzac polowicznie puste polki pozalowalem braku aparatu. Nastepnie udalem sie do Maka na obiad, gdzie... El coño de la madre!... przede mna w kolejce stalo dwoch policjantow z prewencji z wypasionymi maskami gazowymi przewieszonymi przez ramie. Zdesperowany zdjecie cyknalem komorka. Jedna z pan spytala panow, czy dzisiejsza demostracja byla spokojna, na co oni popijajac kole odparli, ze owszem, ze poza jedna grupka wracajaca spod trybunalo bylo spokojnie.

Z pelnym brzuchem wtoczylem sie na gore San Bernardino. Otwieram browara, odpalam telwizor, a tam wojna! Studenci biegaja chaotycznie, ktos czyms rzuca, ktos idzie z rozbita glowa, cos sie pali, policja nie interweniuje. Niemozliwe! - mysle. Wkrotce zaczynam rozumiec sens komentarzy. Po powrocie na kampus Universidad Central de Venezuela studenci ponoc zostali obrzuceni roznymi przedmiotami okien gmachu Szkoly Pracy Spolecznej przez grupe zwolennikow rzadu, ktorzy wczesniej przedostali sie na teren uczelni. Rozgorzala bitwa na cegly i kamienie w wyniku ktorej 9 osob odnioslo rany, z czego u 2 rany postrzalowe! (BTW - Lucas, ktory przez 10 lat uczyl na uniwersytecie, mowi, ze bron wsrod studentow to nic nadzwyczajnego). Policja ostatecznie nie dostala zgody rektora na wkroczenie na teren campusu, ale napieta sytuacja - relacjonowana przez wszystkie kanaly a nawet CNN en Español - zostala w jakis sposob ugaszona.

W tak zwanym miedzyczasie stacje panstwowe (= prorzadowe), przerzucily sie na relacjonowanie przemowienia prezydenta gdzies z pogranicza departamentow Carabobo i Aragua. Jak to Chavez ma w zwyczaju przemawial w plenerze do zgromadzonego pod namiotem ludu i zachwalajac jeden z nowych artykulow konstytucji zachecal do glosowania na tak 2 grudnia. Mowil pieknie, ciekawie, w prosty sposob i z ta niesamowita hipnotyzujaca moca i niebywala pewnoscia siebie. Czlowiek sluchajac Chaveza, mimowolnie mysli: "Cholera, ten gosciu musi miec racje". I daje sie poniesc wyobrazni, gdy kamera zostaje wykadrowana na zielone pola i wzgorza, a Chavez opowiada, jak tu na zboczu widzi jedno osiedle, tam dalej druga komune, tu gdzie bagno bedzie niegdys przejezdzal pociag, a na polu na pierwszym planie, ktore niegdys nalezalo dla prywatnej firmy wyzyskujacej pracownikow jak niewolnikow, bedzie siana wspolnymi silami kukurydza... Serio. Trudno sie oprzec. Chavez z reszta bardzo zrecznie przemawia, daje czesto zabrac glos zwyklym ludziom, slucha ich pochlebnych opinii, potem zegna sie czule wsrod okrzykow poparcia i pol godziny pozniej telewizje pokazuja go machajacego czerwonym tlumom z manifesto-wozu. I nie ma w tym zadnego przymusu, zadnego spedu, jak u nas niegdys na 1 maja. Ci ludzie go naprawde uwielbiaja i to widac golym okiem!



A studenci? Studenci kolejny dzien protestuja. I w Caracas i w innych czesciach Wenezueli. Co ciekawe, dzis (czwartek), prorzadowe stacje telewizyjne pokazywaly plomienne mowy przedstawicieli uniwersytow boliwarianskich, ktorzy odcinali sie od burzuazyjnych Universidad Central de Venezuela, Universidad Católica i innych, proszac wladze o stanowcza i zdecydowana reakcje, by referendum konstytucyjne moglo sie odbyc zgodnie z planem 2 grudnia 2007 roku i w pokojowej atmosferze.

poniedziałek, 5 listopada 2007

Manifestacje


W weekend kolejny raz przez miasto przetoczyly sie wielotysieczne manifestacje. W sobote protestowala opozycja i studenci, w niedziele zas zwolennicy Chaveza. Kim jest Chavez? Co sie dzieje w Wenezueli? Zamiast zasmiecac cyberprzestrzen swoimi amatorskimi obserwacjami polecam swietne artykuly Artura Domoslawskiego:

Krzykliwy trybun ludowy i nadzieja biedoty? Jeszcze jeden wojskowy watażka? Populista autokrata? Konflikt wokół charyzmatycznego przywódcy Wenezueli Hugo Chaveza podzielił kraj na wściekle zwalczające się plemiona. I doprawdy trudno tu o proste oceny.

Mówią o nim jak o cudzie, który zdarzył się w ich życiu. Kochają go jak wybawcę, który zarazem jest dobrym kumplem. Czasem uważają go niemal za Boga



Obecna debata polityczna, w ktora zaangazowany jest bez wyjatku caly kraj i kazdy obywatel, toczy sie wokol referendum konstytucyjnego. Za niecaly miesiac Wenezuelczycy zadecyduja i przesadza, w jakim kraju chca zyc, bowiem zaproponowane przez prezydenta i parlament poprawki zupelnie przeoraja ustroj Wenezueli. Oczywiscie celem Chaveza jest umocnienie swojej pozycji oraz socjalistycznego ksztaltu kraju za pomoca kolejnego plebiscytu, ktory wedle wszelkich przewidywan ponownie wygra.

Od tematu referendum i polityki nie uda mi sie w kolejnych tygodniach uciec, bo wszystko wskazuje na to, ze sytuacja w kraju bedzie sie zaostrzac. Poki co zyje, wczorajsze i przedwczorajsze manifestacje widzialem jedynie w telewizji oraz gazetach. Ale cale centrum huczalo od wybuchow petard i fajerwerkow, co dalo sie slyszec rowniez i w zwykle spokojnym San Bernardino. Przygotowujac sie zas z kumplami do Nike Maratonu (10k) w przyszlym tygodniu bylismy w niedzielnmy poranek swiadkami przejazdu motocyklowej kolumny chavistow po pobliskiej arterii. Niby droga jest zamykana dla ruchu zmotoryzowanego przez pol niedzieli, ale widocznie "czerwonych koszul" ten zakaz nie obowiazuje :/

piątek, 2 listopada 2007

Entrepreneurship w IESA

Wspomnialem juz ze IESA jest uczelnia o profilu typowo biznesowym, ksztalcaca studentow podyplomowych i MBA. Stad tez zamiast prowadzenia bezproduktywnych dyskusji akademickich, duzy nacisk kladziony jest na wiedze i umiejetnosci praktyczne.

Tydzien temu na porannych zajeciach z "Gerencia de Servicios" profesor rzucil naszym grupom po 350.000 Bs. celem zainwestowania tych pieniedzy w uslugi na rzecz spolecznosci uczelnianej i uzyskania jak najwyzszego zysku. Do wymyslenia konceptu naszego biznesu dano nam niecale poltorej godziny, a usluge mielismy swiadczyc od 11:30 do 14:00 tego samego dnia! Druga grupa calkiem szybko skopiowala pomysl z poprzedniego roku i zabrali sie za mycie i odkurzanie wnetrz zaparkowanych przed budynkiem samochodow.



My natomiast po odrzuceniu pomyslow sprowadzania McZestawow, sprzedazy lodow i dostawy roznych rzeczy z miasta zdecydowalismy sie na dystrybucje filmow pirackich na zyczenie klienta. Od strony operacyjnej zabawa polegala na zaczepianiu osob na uczelni i proponowaniu im kupna dowolnego "pirata". Skonsolidowane zamowienie przekazywalismy do dwoch osob, ktore kupowaly towar na miescie i przywozily je natychmiastowo na uczelnie. Udalo sie opchnac 19 plyt i zarobic jakies 75.000 Bs przy znacznie mniejszym wysilku niz ekipa myjaca samochody. Aczkolwiek tydzien pozniej podczas prezentacji musielismy wysluchac krotkiego wykladu nt. etyki w biznesie zakonczonego krotkim filmikiem z Youtuba nt. piractwa oraz pytaniem, jakbysmy sie czuli, gdyby wiadomosc o studentach prestizowej IESA handlujacych na uczelni piratami zostala opublikowana w glownym dzienniku Wenezueli?

Coz. Dla mnie to byla przede wszystkim dobra i pouczajaca zabawa. Dowiedzialem sie np. ze rzad Wenezueli ma zamiar zalegalizowac tego typu dzialanosc :-O

Na kolejne zajecia mielismy przygotowac case Benihana, dot. sieci "zamerykanizowanych" restauracji japonskich wyrozniajacych sie przede wszystkim tym, ze szef przyrzadza potrawy przy twoim stole (istny show!). Aby lepiej zapoznac sie z case´m zostalismy zaproszeni przez Jose Luis'a na obiad w Benihana i musze przyznac, ze byly to chyba najpyszniejsze zajecia w moim zyciu, o czym swiadcza ponizsze fotki :)




Wczoraj zas otrzymalismy kolejne "mission impossible" do wykonania, czyli zaproponowanie strategii dystrybucji i opchniecie w ciagu 2 tygodni plastikowych ochraniaczy na buty, ktore nasz nauczyciel "Jaki by tu jeszcze biznes rozkrecic?" z niepowodzeniem probowal sprzedawac 20 lat temu. Najsmieszniejsze jest to, ze z tym nic nie wartym archaicznym badziewiem nie mozemy schodzic ponizej 10.000 Bs... Jak zdobede zdjecie, to je zamieszcze.

czwartek, 1 listopada 2007

Wszystkich Swietych


Dzis dzien Wszystkich Swietych. Tym razem bez zadumy, bez wspomnien, bez swieczek i spotkan rodzinnych. Ale takze bez wszechobecnego blota, przenikliwego zimna i wiatru oraz bez pierwszych sniegow. Tak, w wieku 23 lat mam jeszcze to szczescie, ze Wszystkich Swietych kojarzy mi sie przede wszystkim z paskudna pogoda z pogranicza jesieni i zimy. Widocznie opatrznosc czuwa nad kregiem mych najblizszych, rodziny i przyjaciol. I oby tak dalej.

Przemijanie... Ciekawe jak szerokosci geograficznej 10 stopni (CCS) wcale nie odczuwa sie uplywu czasu w ciagu roku. Mijaja dni, tygodnie, miesiace i na pierwszy rzut oka przybysz z Europy nie rozrozni, czy to lipiec czy to grudzien. Wydawaloby sie - raj na ziemi. Przez caly rok lato, przez caly rok krotki rekawek i szorty. Dziewczyny stale skapo ubrane, morze zawsze gorace, grilla mozna robic na okraglo. Czlowiek nigdy nie musi chronic sie przed zimnem w domu, pracy, metrze, tramwaju. Turysta nigdy nie zmarznie i nie ucieknie znad morza z powodu kiepskiej pogody. Rolnik zawsze zbierze swe plony i nawet nie wie, czym sa wiosenne przymrozki. Kierowca nie musi zmieniac opon i uwazac na gololedz. Drogowcy nie sa przedmiotem ciaglych atakow i drwin. Bezdomni nie szukaja przytulkow na zime.

ALE. Ale jest tez druga strona medalu. Nie ma radosci z nadejscia wiosny, topnienienia czarnych kop sniegu, paczkowania pierwszych pakow i coraz dluzszych dni. Brakuje powrotu bocianow, rozkwitu soczystej zieleni i krotkiej i cieplej czerwcowej nocy. Letnie uporczywe upaly zas nie znikna wraz z nadejsciem wrzesnia. Dni sie nie zaczna skracac, liscie nie pozolkna na drzewach, nie nadejdzie "zlota polska jesien". Uniknie sie co prawda grzezniecia w blocie i przeziebienia nabytego 1 listopada, ale tez nie pozna sie radosci z upragnionego pierwszego opadu sniegu ogladanego z nosem przyklejonym do okna. Na Swieta nie spadnie snieg (absurd! zdrada!). W styczniu podczas krotkiego spaceru nie uslyszysz, jak skrzypi pod nogami. Nie wywrocisz sie na slizgawce. W kawiarni nie docenisz kubka goracej herbaty/czekolady/wina. Dziewczynie nie zdejmiesz okrycia wierzchniego. Ta z kolei nie doczeka mozliwosci zaprezentowania swej zimowej kolekcji, nie dozna watpliwej przyjemnosci buszowania po sklepach w poszukiwaniu sezonowych wyprzedazy i nadejscia nowych kolekcji.

Wspomnijcie wiec me slowa przeklinajac dzisiejsza pogode...

PS - A do rodziny: Nie zapomnijcie zapalic swieczki ode mnie na grobach w Kurzelowie, Wloszczowie, Dziezgowie i Zakroczymiu. Myslami jestem z Wami.