piątek, 1 lutego 2008

Komu koksu komu, bo jade do domu :)

(...) u nas po staremu. Stary ojciec mówi żeby Cię uściskać i dać
błogosławieństwo na drogę. Przywieź trochę koksu z Kolumbii jak będzie w
promocji:) Uważaj na siebie. Ściskamy

Takiego krotkiego maila otrzymalem pare dni temu od kochanego braciszka. Jesli ktos jeszcze jest zainteresowany, zbieram zgloszenia w komentarzach ;)

Kolumbia. Jakze bledne wyobrazenie o tym kraju maja obcokrajowcy. Lata przemocy - zwanej tu nawet epoka "la violencia" - i pozniejsze filmy amerykanskie pokroju Rambo i Commando doprowadzily do utarcia w swiadomosci ludzi wizji Kolumbii jako upiornego narko-panstwa targanego wojna, ogarnietego chaosem i walka karteli kokainowych. Tak to zwykle bywa, ze ludzie do krajow, nacji, osob, rzeczy i zjawisk im nieznanych przyklejaja "latki" i przyporzadkowuja stereotypy, ktore czasem znacznie mijaja sie z rzeczywistoscia. I ja musze przyznac, ze kiedy mi powiedziano: "Wenezuela. Jedziesz czy zostajesz w Warszawie?" mialem przed oczasmi jedynie obraz Chaveza, telenoweli, ropy naftowej i rajskich plaze. Zas cala ma wiedze na temat Kolumbii w owym czasie mozna bylo zawrzec w trzech rzeczownikach: koka, dzungla, wojna.

Z drugiej strony trzeba miec na uwadze, ze obecny wzgledny spokoj i lad w Kolumbii to kwestia zaledwie ostatnich kilku lat. W 1998 roku, kiedy w kraju nadal lala sie krew, do wladzy doszedl Andres Pastrana. Nowy prezydent z miejsca rozpoczal negocjacje z partyzantkami i oddal w ich kontrole cale polacie niedostepnej kolumbijskiej dzungli, a co gorsza - rzad Bogu ducha winnych spolecznosci zamieszkujacych poludniowo-wschodnia Kolumbie. Po tym jednak jak w strefie zdemilitaryzowanej zapanowal chaos i bezprawie, a partyzanci zaczeli grasowac po przedmiesicach Bogoty, w 2002 Pastrana powrocil do poprzedniej twardej polityki bezpieczenstwa. Za prezydentury Alvaro Uribe, obecnego wielce charyzmatycznego i popularnego prawnika z Medellin, wojna zostala zepchnieta do glebokiej dzungli i obejmuje jedynie kilka procent ogromnego terytorium kraju. Kolumbia zaczela awansowac nie tylko ekonomicznie lecz i spolecznie. Przestepczosc wyraznie spadla, porwania staly sie rzadkoscia, a do Medellin, gdzie jeszcze w 1995 roku lala sie krew na ulicach (polecam cykl reportazy Jerzego Suchockiego, "Na szlaku koki") przyjezdzaja wizyty urzednikow Caracas obserwowac, jak zdecydowanymi dzialaniami mozna zupelnie odmienic oblicze miasta w ciagu zaledwie dekady. Dzis Medellin jest ponoc - niestety nie dane mi bylo zobaczyc - jednym z piekniejszych miast w Kolumbii i jak grzyby po deszczu powstaja hotele i cale zaplecze turystyczne.

Kolumbia stala sie krajem jak kazdy inny, aczkolwiek golym okiem widac, ze wojna nadal trwa. Wczoraj postanowilem nieco zbczyc z trasy Panamericany i udac sie w nieco mniej ucywilizowane rejony, na wschod od Cali do polozonej nad Pacyfikiem Buenaventury oraz zaszytej w glebi dzungli murzynskiej osady San Cipriano (Pisze "murzynskiej", bo w polityczna poprawnosc ani w zawile gramatyczne konstrukcje nie chce mi sie bawic. Bez urazy wszystkim czarnoskorym czytelnikom ;)). Kilkudziesiecio-kilometrowy odcinek drogi przez dzungle, byl tak obstawiony wojskiem i policja, jak u nas Trasa Lazienkowska podczas pielgrzymki papieza. Serio. Co kilometr, na skrzyzowaniu, przy poczcie, szkole, w wiosce - wszedzie takie same pary lub trojki zolnierzy.

Gdy tylko wysiadlem z rozklekotanego autobusu w Cordobie, wiosce zywcem przeniesionej z Afryki, wnet mnie obskoczylo trzech Murzynow. "Amigo! Amigo! Come with me! Ven conmigo!" - zaczeli sie przekrzykiwac. Ja na to, widzac ze naprawde sa rozemocjonowani spokojnym glosem: "Tranquilo, tranquilo, esperen un rato". Wtem nagle, wydaje mi sie, ze bez specjalnej przyczyny, jeden z nich wzial zamach i... strzelil z piachy swego rywala w zeby. "Kurwa! Que pasa? Que es esto? Tranqulense!" Az mnie zamurowalo. Napiecie jeszcze wyraznie nie opadlo i gdy zaczeli znow zabiegac o moje wzgledy poszkodowany nagle wzial zamach i... pierdu w pysk kolege po czym w bieg. Uderzony oczywiscie od razu rzucil sie w pogon, a ja zostalem sam z najspokojniejszym oferentem oraz kilkoma rownie zszokowanymi gapiami. "Kuzwa, gdzie ja do cholery wyladowalem? W okol dzungla banany, zapyziala wiocha przede mna, z tylu Trasa Lazienkowska podczas wizyty papieza, przy mnie dwoch Murzynow pierze sie po ryjach z mojej przyczyny, a autobus juz odjechal...". No ale nic. Wzialem glebszy oddech i podreptalem z gosciem w dol na "stacje" do jego wehikulu. Brujitas, bo tak ponoc zwa miejscowi wynalezione przez jakiegos bialego z Medellin i bedace glowna atrakcja San Cipriano pojazdy, skladaja sie z: motocyklu, drewnianej platformy, stalowych kolek i lozysk. Cudko to osiaga predkosc nawet do 70 km, posuwajac zwawo po starym torowisku i skrzypiac niemilosiernie. Dodatkowego uroku dodaja niezwykle panoramy dzungli oraz bryza powietrza, ktore na tej wysokosci geograficznej zdaje sie przyklejac do ciala i oblepiac jego kazdy centymetr nieznosna tropikalna wilgocia.







W drodze powrotnej zahaczylem rowniez o Buenaventure. Kolumbijskie miasto wyrozniajace sie czarnoskora populacja, polozeniem nad Oceanem oraz ubostwem. Ocean w tym miejscu podczas odplywu sprawia rownie nieciekawe wrazenie jak sama osada, totez po skosztowaniu soku z guanabana (rajski owoc, zdaje sie) wysuszeniu butelki browara i gadce z kilkoma miejscowymi na betonowym molo, powrocilem do Cali.

Dzis natomiast zrobielem sobie dzien wolny od budzika, autobusu, zwiedzania i gonienia w pietke. Nalezy mi sie, po wytezonym tygodniu podrozowania :D

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

gdzie masz te jebane komentarze ?