piątek, 28 września 2007

Powitanie

Niniejszym serdecznie witam wszystkich znajomych oraz przypadkowych internautow na moim pierwszym i - zapewne - ostatnim w zyciu blogu. Nigdy nie przypuszczalem, ze przyjdzie mi siegnac po te forme... hmm... ekspresji, ale tak sie zlozylo, ze na skutek splotu pewnych zamierzonych i przypadkowych dzialan i wydarzen przyszlo mi spedzic jesienny trymestr 2007 roku w stolicy Wenezueli, czyli Caracas. Przyslano mnie tu z SGH "jako krolika doswiadczalnego" (doslownie takie slowa uslyszalem swego czasu na uczelni), bym w ramach programu wymiany studentow sprawdzil nowego partnera (IESA) i przetarl szlak dla ewentualnych przyszlych studentow, ktorym przyjdzie do glowy wyjazd do egzotycznej Wenezueli.

Do Caracas (CCS, jak to pisza miejscowi) przylecialem z Limy dokladnie 3 dni temu, pamietnego dnia 25.09.2007 o godz. 15:10. Pierwsze wrazenia? 1) Goraco i duszno, ale idzie wytrzymac, 2) Schody. Zejscie z samolotu, autobus wysokopodlogowy i zepsute schody ruchome na dzien dobry. Gdybym przed dwoma miesiacami nie pisal prace nt. standardow obslugi osob niepelnosprawnych w transporcie lotniczym w Hiszpanii i Polsce, pewnie bym nie zwrocil uwagi na wyrazne trudnosci kilku starszych pasazerow. 3) Granica. Jej przekroczenie wbrew moim wczesniejszym obawom (glownie dot. pieniedzy, ale o tym kiedy indziej) okazalo sie przyjemnoscia. Powitany usmiechem i slowami powitania "Bienvenidos!" urzednika celnego raznym krokiem udalem sie do hali odbioru bagazu, bacznym okiem obserwujac czy rzeczywiscie latwo namierzyc cinkciarzy i tajniakow CADIVI, o ktorych mozna poczytac w Internecie.

Z lotniska odebral mnie wyslany na koszt firmy, tj. uczelni ;), moj wspollokator - 34-letni Lucas, po czym wsrod strug lejacego deszczu i brunatnych od ziemii potokow burzowych rozlewajacych sie ze zbocz gor na autostrade udalismy sie do miejsca, ktore przez kolejne 3 miesiace przyjdzie mi nazywac domem.

Brak komentarzy: