poniedziałek, 21 stycznia 2008

Canaima i Salto Angel

Z Canaimy zdjec i opowiesci bedzie nieco mniej, bowiem po raz pierwszy w zyciu shanbilem sie kupnem w biurze podrozy wycieczki zorganizowanej, co oczywiscie wyklucza mozliwosc przezycia niespodziewanej przygody. Niemniej jednak wrazenia spod najwyzszego wodospadu swiata - bezcenne i na dlugo pozostana w mojej pamieci.










Roraima

Dwudziestogodzinna podroz autobusem do San Fransisco i szesciodniowy trekking po Roraimie nadaja sie na temat do odrebnego bloga. Dlaczego w luksusowych wenezueslkich autobusach tak ciezko spac, dlaczego nie da sie podrozowac w samotnosci, czym sa puri-puri oraz jak sie wchodzi uzywajac dwoch nog na pionowe sciany tepui, opowiem juz w lutym badz maju na slajdowisku w SGH (o ile tylko szanowny zarzad KTE TRAMP wyrazi swoja zgode ;). Dzis garsc zdjec dla zachety:








Wiecej zdjec tradycyjnie na http://picasaweb.google.com/staroszczyk/Wenezuela/

Dewaluacja

W nowy rok 2008 Wenezuela wkroczyla z pompa, pozbawiajac swa dotychczasowa walute trzech zer bedacych pamiatka po zakumulowanej w ostatnich latach inflacji. Operacja wymiany starego poczciwego boliwara na nowego boliwara zwanego w 6-miesiecznym okresie przejsciowym dla odroznienia "boliwarem mocnym" (bolivar fuerte) poprzedzona byla rozpoczeta w pazdzierniku kampania, w trakcie ktorej sprzedawcy zobowiazanie byli podawac ceny w dwoch jednostkach, a wladze haslami "Aquí hay fuerza!", "Una moneda fuerte, una economía fuerte, un país fuerte", staraly sie przekonac narod do sily nowej waluty.


Ekonomisci sa sceptyczni, czy przy obecnie rozdymanych wydatkach publicznych spowodowanych rekordowo wysokimi cenami ropy rzeczywiscie uda sie stlumic szalejaca inflacje (w 2007 r - 22,5%), aczkolwiek rozne modele makroekonomiczne potwierdzaja, iz najtanszym i najmniej bolesnym dla gospodarki sposobem walki ze spadkiem sily nabywczej pieniadza jest zmiana oczekiwan inflacyjnych. Inflacja wszak w duzej mierze ma podloze psychologiczne i opiera sie na racjonalnym przekonaniu, ze skoro w poprzednim okresie wynosila x procent, to nie ma powodow by w kolejnym roku nie podniesc cen lub nie zadac podwyzek o identyczne x procent. Wladzom wiec chodzi o wywolanie okreslonego efektu psychologicznego. Jesli ludziom sie wmowi, ze od 1 stycznia ceny za sprawa mocnego boliwara przestana rosnac, a narod kupi te bajke, faktycznie, inflacja spadnie.

A ze rzad boliwarianski naprawde troszczy sie o sile nowej waluty i ze z nowym boliwarem nie ma zartow, Wenezuelczycy mogli sie przekonac bolesnie 8 i 9 stycznia. Uderzenie przyszlo znienacka i niczym dewaluacja lub zamach stanu zaskoczylo narod przy porannej kawie.

Pech sprawil, ze 9 stycznia postanowilem wreszczie wyrwac sie z Caracas i ruszyc w droge na poludniowo-wschodni kraniec kraju zobaczyc najwyzszy wodospad swiata - Salto Angel - oraz slynne wenezuelskie tepui w Gran Sabana. Oczywiscie na wycieczke musialem zrobic pokazne zakupy jedzenia na kilka kolejnych dni spedzonych w gorach. Rano dziewiatego jak to zwykle z usmiechem na ustach udalem sie po gorace bagietki na sniadanie. Podszedlem pod piekarnie a tu kurtyna opuszczona, okna pozamykane, w srodku zywej duszy brak. Slowem - sklep nieczynny. Przed wejsciem kilka rownie zdezorientowanych osob, a na drzwiach przybity niczym plakat "WANTED" w amerykanskich westernach ponizszy afisz:


"ZAMKNIETE. Urzad Ochrony Konkurencji i Konsumenta. Zamkniete z powodu zlamania artykulu 16, bla bla bla, ochrony ludowej, bla bla bla, dotyczacego spekulacji, bojkotu i jakiegokolwiek postepowania majacego wplyw na konsumpcje zywnosci i produktow objetych kontrola cen. (...) Tymczasowo zamkniete na okres: 1 dzien"

No coz - pomyslalem - chlopakom zapewne dostalo sie za sprzedaz mleka spod lady, ktore nota bene ze 2 razy i mi udalo sie dostac. Niewzruszony szybko przypomnialem sobie idee krolowej Marii Antoniny (Nie ma chleba? Niech jedza ciastka) i udalem sie do cukierni obok. Co zobaczylem? To:


Podobnie jak piekarnia, cukiernia zostala zamknieta na cztery spusty. Pobliski warzywniak - to samo. Osiedlowy minimarket - rowniez CERRADO - z tym ze ci musieli naprawde przeskrobac, bowiem dostali szlaban na cale 48 godzin.


Wojna z Kolumbia idzie, zmach stanu, czy co? Moje watpliwosci rozwial rzut oka na naglowki srodowych gazet. Poprzedniego dnia wladze wziely sie za masowa kontrole piekarni i innych sklepikow, czy oby przypadkiem nie sprzedaja towarow po cenach przekraczajacych ceny wyznaczone w oficlajnym biuletynie Ministerstwa Zywnosci. Efekt - handel detaliczny w srode zamarl zupelnie.

Poddac jednak sie nie moglem tak latwo z powodu wspomnianego wyjazdu i koniecznosci kupna jedzenia na kolejne dni w gorach. Ruszylem wiec zwawym krokiem w dol do supermarketu w centrum. Tenze musial bowiem byc otwarty, gdyz odkad przyjechalem, nie pamietam, by kiedykolwiek udalo mi sie w nim spostrzec jakikolwiek z powszechnie pozadanych produktow. I rzeczywscie. W "CADA" oprocz gigantycznych kolejek wszystko bylo po staremu - niby polki pelne, ale chocbys chodzil i tydzien miedzy regalami, nie znajdziesz podstawowych towarow: normalnego makaronu, jajek, oleju, masla, cukru, mleka, kurczaka, serow ani nawet czekolady. Bida z nedza. Kupilem wiec jakies ochlapy, a na sniadanie zmuszony bylem ulepic z maki i usmazyc swa pierwsza w zyciu arepe, najbardziej wenezuelskie z wenezuleskich dan:


Ze zwalczonym pierwszym glodem i spakowanym plecakiem ruszylem pedem na Terminal de Oriente w swa pierwsza samotna wielodniowa podroz po Wenezueli...

wtorek, 8 stycznia 2008

Echa referendum

Po referendum napiecie w kraju wyraznie opadlo, jednakze jak grzyby po deszczu doslownie w kilka dni po 2 grudnia jak Wenezuela dluga i szeroka na ulicach i w telewizji wszedzie pojawil sie zlowieszczy cytat Chaveza: "POR AHORA..." (for now, poki co, na te chwile) Po raz pierwszy Chavez (wowczas polkownik) wypowiedzial te slowa po nieudanym zamachu stanu w 1992. Po raz drugi - tuz po ogloszeniu wynikow referendum. Patrzac w kamere i pokazujac wprzod palcem, dal wyraznie do zrozumienia, ze to nie koniec walki o triumf socjalizmu w Wenezueli.

Chavez to Terminator. A "POR AHORA..." ma rownie mocny wydzwiek jak kultowe "I´ll be back"



Cola

Cola w Wenezueli oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, cola stanowi fundamentalny obok rumu, lodu i cytryny skladnik najpopularniejszego karaibskiego driku, mianowicie: cuba libre. Scislej rzecz biorac mowa jest o Coca-Coli, albowiem w opinii wielu szanujacych sie Wenezuelczykow, drink na bazie Pepsi Coli owszem mozna pic, ale nazwanie go cuba libre jest juz naduzyciem jesli nie profanacja.


Innym, kto wie czy nie czesciej powszechniejszym w uzyciu znaczeniem coli, jest korek(uliczny) lub kolejka.


Najtansza na swiecie benzyna, polnocnoamerykanski koncept samochodu, fatalnie dzialajaca komunikacja miejska oraz latynoska fantazja kierowcow doprowadzily, ze korek na drodze stal sie permanentnym elementem krajobrazu miejskiego w Caracas. Na korku nawet mozna sie dorobic fortuny, o czym swiadcza wszechobecni i pojawiajacy sie w mig sprzedawcy mydla i powidla, a takze liczni lezacy policjanci na glownej szosie przelotowej Caracas - Puerto La Cruz, gdzie w ten bezsensowny sposob zmusza sie kierowcow do zmniejszenia predkosci i zatrzymania przy rzedach przydroznych straganow.

poniedziałek, 7 stycznia 2008

Año Nuevo 2008

Nowy Rok podobnie jak i Boze Narodzenie przyszlo mi spedzic oryginalnie. Po dwoch miesiacach ponownie zostalem zaprosznony do rodziny Antonio w Yaritagua k. Barquisimeto. Yaritagua, nazywana z przekasem "Yaritjorkiem" przez wspolokatorow, sprawia wrazenie prowincjonalnego miasteczka przypominajacego dobrze mi znana 12-tysieczna Wloszczowe (tak, ta sama o ktorej bylo glosno przed rokiem). Jest wiec przypominajacy nieco wloszczowski Plac Wolnosci Plaza Bolivar, jest rowniez podobnych rozmiarow kosciol, w jego bliskim sasiedztwie ratusz i policja. W Yarutagua - podobnie jak i we Wloszczowie - dominuje jednopietrowa zabudowa na bazie szachownicy z drobnym handlem skoncentrowanym w okolicach placu. O ile Wloszczowe przebiegaja dwie linie kolejowe i majace drugorzedne znaczenie drogi, o tyle przez Yaritague przecina (nieczynna juz) linia kolejowa oraz autostrada. Autostrade kiedys postanowiono wpuscic w zaglebienie, wykopano nawet pokazny wykop w tym celu, ale jak to czesto bywalo w Wenezueli (terminal autobusow i linia trolejbusowa w pobliskim Barquisimeto, fragmenty autostrad w szczerym polu niedaleko, kilka ze stadionow na niedawne Copa America, obwodnica Cota Mil w Caracas, Hotel Humboldt na szczycie El Ávila... przykladow jest wiele), pieniadze gdzies przepadly a prace przerwano lub ukonczono zaledwie w polowie. Do dzis wiec podrozujacy na trasie Caracas-Barquisimeto z okien samochodow moga podziwiac przypominajacy budowe metra row wzdluz obu jezdni autostrady.

Golym okiem widac, ze miasteczko jest biedniejsze od Wloszczowy, co z reszta bylo mi wiadome po pierwszej wizycie u rodziny Antonio mieszkajacej w skromnym 4-izbowym domku pozbawionym przez wiele godzin biezacej wody w ktorym ogladajac telewizje (kablowke oczywiscie) mozna niekiedy zauwazyc myszy przebiegajace wzdluz krawedzi sciany. Prawdziwego szoku jednak dostalem, gdy chcac przerwac cisze w samochodzie podczas jednego z wypadow, od rzeczy spytalem Antonio o liczbe mieszkancow Yaritagua. 100 000. Wg Wikipedii - 120.000. 10 razy wiecej niz Wloszczowa.

Ze szczenka na wycieraczce bylem przez dluzsza chwile wozony po okolicy. Antonio opowiadal, ja sluchalem. O tym, ze w wielu domkach mieszka nawet kilkanascie osob, o tym ze wiekszosc z nich wybudowalo panstwo, o tym, jak ludzie wiaza koniec z koncem w Yaritagua. Po drodze natknelismy sie na wypadek drogowy. Dwa wywrocone motocykle, jeden mezczyzna trzymajacy sie za krwawiaca glowe, inny w bialym podkoszulku bez rekawow (znak rozpoznawczy wenezuelskiego malandro) w odznakach paniki probujacy zatrzymywac samochody, biegnacy na pomoc ludzie... Nie rak i nie morderstwa, lecz wypadki motocyklistow sa najczestsza przyczyna zgonow w Yaritagua i zapewne w wielu miasteczkach Wenezueli. Ale trudno sie temu dziwic, wszak chaos na ulicach, brak kaskow na glowach, jazda w kilka osob na motocyklu (raz widzielismy az 4 osoby!), czesto piwo w reku i tragedia gotowa.

Trochem zszedl z tematu. Mialo byc o Nowym Roku. W Wenezueli odwrotnie od Polski, gdzie wigilia jest bardzo uroczystym swietem rodzinnym, a sylwester impreza "jak najdalej od domu i starszych", w Wenezueli 31 grudnia obchodzi sie w gronie najblizszych, a bardziej precyzyjnie - w domu matki. U posiadajacej portugalskie korzenie rodziny Fernandes Nowy Rok obchodzi sie w bardzo oryginalny, rzeklbym - szamanski sposob. Nie bedac dokladnie swiadom, czego sie spodziewac, zgodzilem sie wziac udzial w zwyczaju zwanym przez wtajemniczonych baño - kapiela.

Okolo godziny 23, siedem osob z kregu rodziny i bliskich znajomych rozebralo sie do pasa. Nastepnie kazdemu zostal wylany na glowe... kubel zimnej wody, po czym przy pomocy gospodarzy kazdy mial na sobie rozetrzec spora dawke... octu bodajze. Nastepnie wszyscy powtarzajac za mama Antonio (a w dalszej czesci ceremonii za samym Antonio) odmawiali slowa modlitwy nawiazujace do tego octu, lub jakolwiek sie nazywalo to wylane mi na glowe :) Potem kolejny kubel zimnej wody i... dwie garsci zimnej soli wtarte w klate, rece, wlosy, nogi. Kolejna modlitwa nawiazujaca do soli, kolejny kubel wody i dwie garsci cukru (kto by pomyslal, ze w tym kraju brakuje cukru!). Nastepnie to samo z miodem, mlekiem i na zakonczenie z jakims pachnacym wywarem z kwiatow rozlanym po calym ciele.

Cermonia zdawala sie nie miec konca, wszak nawet w cieplej Wenezueli 31 grudnia po wylaniu na siebie w odstepach 5 minut 5 kublow zimnej wody nawet najwieksi twardziele zaczynaja trzasc sie z zimna. Wszyscy wiec udali sie do przydomowej - rownie synkretycznym chrzescijansko-szamasnkim stylu - kapliczki, gdzie w ciszy i skupieniu w dymie i cieple kubanskich cygar oczekiwano na polnoc. W wenezuelskiej tradycji wraz z kolejnymi wybiciami zegara myslac zyczenie polyka sie kolejne winogrono, jednak u Fernandesow pierwszenstwo mialy korki od szampana i ostatnia w tym roku kapiel w alkoholu.





Nastepnie Anotnio wraz z dwoma asystentami udali sie na dach, skad przez dobry kwadrans odpalali caly arsenal fajerwerkow kupionych poprzedniego dnia.

Z samymi fajerwerkami wiaze sie tragikomiczna historia. Po ogledzinach kilku z wielu sklepow z petardami zdecydowalismy sie zrobic je w samoobslugowym, zaaranzowanym przez przedsiebiorczych Chinczykow ku tej okazji mini-markecie. Antonio wzial wozek i zaczal po kolei ladowac rozne rakiety, strzelajace torty i inne cuda niewidy. Co ciekawe duza czesc z wyprodukowanych w Chinach i Rosji fajerwerkow nosila instrukcje i napisy wylacznie w jezyku polskim. Za Chiny ludowe, nie moglem dojsc, skad towar przeznaczony na import do Polski trafil do Wenezueli. Niestety nie dane mi bylo w owej chwili dluzej nad tym myslec, gdyz z przerazeniem w oczach obserwowalem szybko rosnaca wypelniajacy sie materialami wybuchowymi wozek. Az mnie zatkalo. 15 duzych opakowan. Pelen wozek z gorka wypchany petardami. 13 milionow boliwarow do zaplacenia w kasie (ok 650 PLN po kursie czarnorynkowym i ponad dwa razy tyle po oficjalnym). Zdolalem tylko wymamrtotac: "Jestes szalony, Antonio. Ja z toba nie jade. Jeden wstrzas i nasze kosci beda zbierac na Marsie"

Mimo to pojechalismy. Antonio i jego dziewczyna z przodu, ja zas z tylnego siedzienia kotrolowalem jazde. Na Plaza Bolivar tuz za nami ustanowila sie karawana slubna z biala limuzyna na przedzie. Antonio skrecil w prawo, po czym zamiast przyspieszyc jeszcze bardziej zwolnil, zobaczywszy tuz za zakretem wolne miejsce...

Jebut!!!

Mierda! krzyknelo mi sie glosno, zamiast dawno nieuzywanego "sp.....lamy!!!", po czym wyskoczylem w poplochu na ulice z dala od samochodu, szukajac jakiegos katu do ukrycia. Ostatecznie nam nic sie nie stalo, gdyz zaczepiona na bagazniku opona zamortyzowala uderzenie, ale niestety biala limuzyna musiala dokonczyc przejazdke z wygieta maska niezbyt dobrze wrozac na przyszlosc parze mlodej. Szczescie czy Nieszczescie? Opatrznosc czy prawa Murphiego? Groteska? Abusurd?

Tyle o Nowym Roku. Ponownie wszystkiego najlepszego wszystkim w 2008!

czwartek, 27 grudnia 2007

Spacer po centrum

Pewnego dnia jeszcze przed tymi wszystkimi wyjazdami postanowilismy wraz z mafiozo Saro udac sie na piesza wycieczke po historycznym centrum Caracas. Na pierwszy rzut ruszylismy w strone Parque Central zdeterminowani dostac sie na najwyzsze pietro niegdys najwyzszego w Ameryce Lacinskiej drapacza chmur.


Zgodnie z wskazowkami przewodnika Lonely Planet po tym jak zatrzymano nas tuz przy windach, udalismy sie w strone ochrony budynku celem zalatwienia przepustki lub pozwolenia na wjazd na gore. W wiezy oficjalny punkt widokowy nie istnieje i nieliczni turysci wpuszczani sa na gore za zgoda ulokowanego tam ministerstwa. W podziemiach budynku po ciezkich i dlugich negocjacjach z grubym panem, ktorego mowy za cholere nie moglismy zrozumiec i zabawnym epizodzie z wymachiwanym banknotem, pan zgodzil sie z nami pojechac "jedynie" na 39 pietro, gdyz powyzej az do 53. z jakiegos powodu nie mogl.


39. pietro oficjalnie stanowi schron przeciwpozarowy. Nieoficjalnie zas chyba strych budynku z racji nagromadzonych tam smieci i zdewastowanych posadzek. Poza rupieciarnia w niektorych zakamarkach o odpadajacymi panelami z sufitu na pietrze nie znajduje sie nic, i calosc z 360 stopni otaczaja okna, ktore bez zadnego strachu i zawahania na nasze zyczenie "pan przewodnik" nam otwieral. Na pierwsze danie rzucilismy sie oczywiscie na pobliskie ranchos:


Ku niezadowoleniu Wenezuelczykow praktycznie wszyscy obcokrajowcy po przyjezdzie do Caracas fotografuja "te fajne kolorowe domki". I na mnie widok barrios za kazdym razem robi wrazenie, mimo iz od dawna powinien byc codziennoscia. Ma on w sobie taka magie, ktora przyciaga wzrok, ktora mi przypomina slowa fragmentu pieknej piosenki Jacka Kaczmarskiego Doświadczenie (Marzec '68):

Z daleka ludzie cisi, przestraszeni
Patrzyli, jak się patrzy na ognisko
Z tą fascynacją szaleństwem płomieni
Do których lepiej nie podchodzić blisko.


Potem nasze obiektywy skierowalismy w strone polnocna i zachodnia:



W dol na jeden z superbloques...


Oraz na spalona blizniacza wieze wschodnia:


Co do superbloques, to dawno dawno temu, jeszcze w czasach gdy Wenezuela byla latynoamerykanska potega ekonomiczna, ktos wpadl na pomysl, by dla ciagnacych do stolicy ludzi wybudowac gigantyczne blokowiska. Idea calkiem nienajgorsza biorac pod uwage masowy w kolejnych latach samoistny rozrost dzielnic nedzy na wzgorzach. W kazdym razie - jak widac na zdjeciach - pomysl ten zostala jedynie w malej czesci zrealizowany.

Po zakonczeniu zwiedzania, zachwyceni zjechalismy na dol, a w spozywczaku panu posawilismy tutejszy odpowiednik Mirindy oraz odwdzieczylismy sie we wlasciwy sposob ;) Nastepnie zdecydowalismy sie udac w spacerem w strone historycznego centrum miasta wzdluz Av. Bolivar, tej samej na ktorej w poprzednich dniach odbywaly sie tlumne manifestacje:


Zdjec duzo nie ma, bowiem juz pod blokami zaczelismy sie bac wyciagac aparaty, a przy pomniku Bolivara jedynie Saro odwazyl sie z ukrycia cyknac kilka zdjec z ukrycia. Historyczne centrum Caracas nalezy do dosyc niebezpiecznych i nieciekawych dzielnic miasta. Nieliczne zabytki zostaly w wiekszosci zniszczone jesli nie przez trzesienia ziemi, to przez chaotyczna zabudowe, a w grudniu dzielnica zawladneli straganiarze, ktorzy handlujac mydlem i powidlem calkowicie wylaczyli z ruchu niektore ulice. W centrum wenezuelskiej stolicy niestety trudno sie oprzec wrazeniu spacerowania po prowincjonalnym miescie panstwa trzeciego swiata. Brud, smog, korki, stragany, masy smieci i typy spod ciemnej gwiazdy. Co ciekawe, daje sie niekiedy odczuc ciekawskie spojrzenia, bowiem w odroznieniu od lepszych dzielnic przechodnie maja juz zdecydowanie ciemniejszy kolor skory. Ba! Spacerowalismy ze swiadomoscia, ze niektorzy ze studentow IESA nigdy nigdy nie byli w srodmiesciu nawet samochodem, a o postawieniu nogi na bruku nie wspominajac!

Tak wiec zachaczylismy jeszcze o jeden kosciol i katedre, ktora robi wrazenie swym niwielkim rozmiarem i niezwykle skromnym wyposazeniem, zeszlismy do metra i tyle... Mialo sie skonczyc na tym, ale Saro wymyslil, by na uczelnie przejechac sie tzw. mototaxi. Wobec paralizujacych stolice korkow calkiem skutecznym rozwiazaniem sa uslugi motocyklistow, ktorzy sprawnie i szybko przeciskaja sie miedzy samochodami i w rozsadnym czasie moga cie zawiesc w kazdy zakatek miasta. Ja dosyc sceptycznie odnioslem sie do tego pomyslu, wszak nigdy wczesniej nie jechalem motorem :P a w reku mialem dopiero co kupione u straganiarzy pierwsze od miesiecy jajka, no ale Saro zdolal mnie przekonac i siedlismy na dwa motory. Jakim cudem moje i kurze jajka dojechaly cale i zdrowe do celu, do dzis nie wiem. Pamietam tylko, ze trzymajac sie jedna reka jak na rodeo uchwytu wmawialem sobie, ze gosciu z pewnoscia wie co robi przyspieszajac przed stojacymi w korku samochodami i ladujac sie z duza predkoscia na styk w przerwy miedzy pojazdami. O przechylach, skretach, dziurach i przejazdach na czerwonym swietle nawet nie wspominam, bowiem do dzis jak o tym mysle cisnienie mi skacze do gory...