czwartek, 27 grudnia 2007

Spacer po centrum

Pewnego dnia jeszcze przed tymi wszystkimi wyjazdami postanowilismy wraz z mafiozo Saro udac sie na piesza wycieczke po historycznym centrum Caracas. Na pierwszy rzut ruszylismy w strone Parque Central zdeterminowani dostac sie na najwyzsze pietro niegdys najwyzszego w Ameryce Lacinskiej drapacza chmur.


Zgodnie z wskazowkami przewodnika Lonely Planet po tym jak zatrzymano nas tuz przy windach, udalismy sie w strone ochrony budynku celem zalatwienia przepustki lub pozwolenia na wjazd na gore. W wiezy oficjalny punkt widokowy nie istnieje i nieliczni turysci wpuszczani sa na gore za zgoda ulokowanego tam ministerstwa. W podziemiach budynku po ciezkich i dlugich negocjacjach z grubym panem, ktorego mowy za cholere nie moglismy zrozumiec i zabawnym epizodzie z wymachiwanym banknotem, pan zgodzil sie z nami pojechac "jedynie" na 39 pietro, gdyz powyzej az do 53. z jakiegos powodu nie mogl.


39. pietro oficjalnie stanowi schron przeciwpozarowy. Nieoficjalnie zas chyba strych budynku z racji nagromadzonych tam smieci i zdewastowanych posadzek. Poza rupieciarnia w niektorych zakamarkach o odpadajacymi panelami z sufitu na pietrze nie znajduje sie nic, i calosc z 360 stopni otaczaja okna, ktore bez zadnego strachu i zawahania na nasze zyczenie "pan przewodnik" nam otwieral. Na pierwsze danie rzucilismy sie oczywiscie na pobliskie ranchos:


Ku niezadowoleniu Wenezuelczykow praktycznie wszyscy obcokrajowcy po przyjezdzie do Caracas fotografuja "te fajne kolorowe domki". I na mnie widok barrios za kazdym razem robi wrazenie, mimo iz od dawna powinien byc codziennoscia. Ma on w sobie taka magie, ktora przyciaga wzrok, ktora mi przypomina slowa fragmentu pieknej piosenki Jacka Kaczmarskiego Doświadczenie (Marzec '68):

Z daleka ludzie cisi, przestraszeni
Patrzyli, jak się patrzy na ognisko
Z tą fascynacją szaleństwem płomieni
Do których lepiej nie podchodzić blisko.


Potem nasze obiektywy skierowalismy w strone polnocna i zachodnia:



W dol na jeden z superbloques...


Oraz na spalona blizniacza wieze wschodnia:


Co do superbloques, to dawno dawno temu, jeszcze w czasach gdy Wenezuela byla latynoamerykanska potega ekonomiczna, ktos wpadl na pomysl, by dla ciagnacych do stolicy ludzi wybudowac gigantyczne blokowiska. Idea calkiem nienajgorsza biorac pod uwage masowy w kolejnych latach samoistny rozrost dzielnic nedzy na wzgorzach. W kazdym razie - jak widac na zdjeciach - pomysl ten zostala jedynie w malej czesci zrealizowany.

Po zakonczeniu zwiedzania, zachwyceni zjechalismy na dol, a w spozywczaku panu posawilismy tutejszy odpowiednik Mirindy oraz odwdzieczylismy sie we wlasciwy sposob ;) Nastepnie zdecydowalismy sie udac w spacerem w strone historycznego centrum miasta wzdluz Av. Bolivar, tej samej na ktorej w poprzednich dniach odbywaly sie tlumne manifestacje:


Zdjec duzo nie ma, bowiem juz pod blokami zaczelismy sie bac wyciagac aparaty, a przy pomniku Bolivara jedynie Saro odwazyl sie z ukrycia cyknac kilka zdjec z ukrycia. Historyczne centrum Caracas nalezy do dosyc niebezpiecznych i nieciekawych dzielnic miasta. Nieliczne zabytki zostaly w wiekszosci zniszczone jesli nie przez trzesienia ziemi, to przez chaotyczna zabudowe, a w grudniu dzielnica zawladneli straganiarze, ktorzy handlujac mydlem i powidlem calkowicie wylaczyli z ruchu niektore ulice. W centrum wenezuelskiej stolicy niestety trudno sie oprzec wrazeniu spacerowania po prowincjonalnym miescie panstwa trzeciego swiata. Brud, smog, korki, stragany, masy smieci i typy spod ciemnej gwiazdy. Co ciekawe, daje sie niekiedy odczuc ciekawskie spojrzenia, bowiem w odroznieniu od lepszych dzielnic przechodnie maja juz zdecydowanie ciemniejszy kolor skory. Ba! Spacerowalismy ze swiadomoscia, ze niektorzy ze studentow IESA nigdy nigdy nie byli w srodmiesciu nawet samochodem, a o postawieniu nogi na bruku nie wspominajac!

Tak wiec zachaczylismy jeszcze o jeden kosciol i katedre, ktora robi wrazenie swym niwielkim rozmiarem i niezwykle skromnym wyposazeniem, zeszlismy do metra i tyle... Mialo sie skonczyc na tym, ale Saro wymyslil, by na uczelnie przejechac sie tzw. mototaxi. Wobec paralizujacych stolice korkow calkiem skutecznym rozwiazaniem sa uslugi motocyklistow, ktorzy sprawnie i szybko przeciskaja sie miedzy samochodami i w rozsadnym czasie moga cie zawiesc w kazdy zakatek miasta. Ja dosyc sceptycznie odnioslem sie do tego pomyslu, wszak nigdy wczesniej nie jechalem motorem :P a w reku mialem dopiero co kupione u straganiarzy pierwsze od miesiecy jajka, no ale Saro zdolal mnie przekonac i siedlismy na dwa motory. Jakim cudem moje i kurze jajka dojechaly cale i zdrowe do celu, do dzis nie wiem. Pamietam tylko, ze trzymajac sie jedna reka jak na rodeo uchwytu wmawialem sobie, ze gosciu z pewnoscia wie co robi przyspieszajac przed stojacymi w korku samochodami i ladujac sie z duza predkoscia na styk w przerwy miedzy pojazdami. O przechylach, skretach, dziurach i przejazdach na czerwonym swietle nawet nie wspominam, bowiem do dzis jak o tym mysle cisnienie mi skacze do gory...

Poczta

Gdzies miedzy wierszami wspomnialem juz, ze cywilizowana poczta w Wenezueli nie istnieje. Uslugi pocztowe "swiadczy" panstwowy Ipostel, ktory jak przed chwila policzylem w 5-milionowym miescie ma zaledwie 21 placowek. W Wenezueli nie istnieje zwyczaj wysylania listow i kartek pocztowych. W moim przekonaniu bardziej z powyzszego powodu niz ze wzgledow kulturowych i obyczajowych. Znaczki sa smiesznie tanie, ale co z tego, gdy listy do i z USA i Europy ida 2 miesiace, lub jak ostatnio kartka urodzinowa od Marysi - 2,5 miesiaca. Gdy o opowiadam znajomym, to i tak sa pod wrazeniem, bowiem wczesniej ponoc nic nigdy nie dochodzilo ;)

Do tego naklada sie kuriozalny system nadawania adresow. Nie wiem, kto dawno temu wpadl unikalny w skali swiatowej pomysl, by adresy w centrum CCS stanowily nie ulica i numer budynku, lecz nazwa budynku (nasza np. Residencia Imperial) oraz nazwa dwoch sasiadujacych z nia skrzyzowan/rogow. Tak wiec, cala mapa centrum (pardon, przypominam, ze kupno mapy miasta podobnie jak pocztowek wcale nie jest trywialne!) upstrzona jest nazwami skrzyzowan. Istny horror!

Wigilia

To byla niewatpliwie najbardziej wyrozniajaca sie Wigilia w moich krotkim 23-letnim zyciu. Moze nie najbardziej wzruszajaca, niezapomniana i uroczysta, ale z pewnoscia oryginalna. Zaczelo sie juz poznym rankiem. Ospalymi oczyma namierzylem wsrod stert rupieci wentylator. Bardziej niz wzrokiem instynynktem nastawilem pokretlo na "Power - 3". Pierwsza poranna wilgoc na mej skorze zostala skutecznie skontrowana. Powoli i ostroznie, by sie przypadkiem znow nie spocic oraz by nie nadepnac lub nie zahaczyc ktoregos z upchanych w ciasnym pokoju gratow, podnioslem sie z lozka i udalem sie do lazienki i "salonu", w ktorym do zycia przywracal sie podobnie jak ja - Rafael. Pisze w cudzyslowiu, bowiem dom rodzinny Lucasa (podobnie z reszta jak i Antonio w Barquisimeto) standardem zycia chyba zbyt wiele nie odbiega od typowego rancho - kilka falistych plyt aluminiowych narzuconych na pionowe sciany, male i zagracone pokoiki, czeste przerwy w dostawie (zimnej) wody, glosna salsa u sasiadow niemalze 24 godziny na dobe. Z bardziej wyrozniajacych sie elementow: wentylarory i telewizory z kablowka w kazdej z izb, Internet (o zgrozo szybszy niz w IESA) oraz duza ilosc ksiazek od klasyki zaczynajac po fachowe podreczniki finansowe.

Po wizytach u obydwu kolegow, zrozumialem, ze te uslyszane juz w Peru opowiesci o europejskich imigrantach, ktorzy przybywali na kontynent z pustymi rekoma, podejmowali sie kazdej roboty i ciezko pracowali, by dorobic sie kawalka chleba i dachu nad glowa nie sa fikcja. Na przykladzie Antonio i Lucasa (obaj po ukonczyli studia MBA) zobaczylem w praktyce, dlaczego drugie pokolenie europejskich emigrantow, bogatsze o doswiadczenia rodzicow oraz wychowane w kulturze pracy i przedsiebiorczosci osiaga najwyzsze pozycje w drabinie spolecznej krajow amerykanskich. Ten sam mechanizm dziala u nas w Polsce, gdzie skosnookie dzieci Azjatow pracujacych np. na Stadionie Dziesieciolecia (hmmm... to juz chyba przeszlosc) osiagaja w szkolach i na studiach ponadprzecietne wyniki.

Taka mala dygresja, ale musialem gdzies ja w tym blogu zamiescic, bowiem zaprawde zadzwiajace jest, jak duza czesc tutejszych przedsiebiorstw nalezy do potomkow imigrantow. Np. prawie wszystkie piekarnie w Wenezueli kontrolowane sa przez Portugalczykow i Antonio nawet bez pytania zawsze sie wita "Bom dia!" zamiast hiszpanskiego "Buenos dias!".

W kazdym razie 24 grudnia kobity Lucasa - mama, zona i coreczka - zostaly w domu pichcic, natomiast Lucas, Rafael (ktorego cala rodzina reemigrowala do Hiszpanii i podobnie spedzal swieta samotnie) i ja udalismy sie samochodem a potem lodka na jedna z kameralnych plaz w okolicach Barcelony:




Kompotu z suszu trzeba niestety bylo zastapic piwem, w mysl zasady ze "na bezrybiu i rak ryba" ;) Skoro juz o tym mowa, to stol wigilijny - jak sie okazalo po powrocie - wygladal znacznie skromniej niz polski, aczkolwiek typowo swiatecznych dan nie zabraklo. Zabraklo natomiast dzielenia sie oplatkiem, zyczen, koled, swiec, pierwszej gwizadki, zapachu choinki i pruszacego za oknem sniegu, czyli tego wszystkiego co sprawia, ze czlowiek juz od poczatku grudnia z niecierpliwoscia wyczekuja Swiat, a potem przez dlugie zimowe miesiace wspomina rodzinne spotkanie. Boze Narodzenie w Wenezueli to niewatpliwie bardzo ciekawe i niezapomniane doswiadczenie, ktorego bez watpliwosci nie zaluje, niemniej jednak w przyszlym roku z pewnoscia nie odpuszcze swiat u siebie w domu...

Na koniec nie moge sie powstrzymac od zamieszczenia zdjec z innych dwoch plaz, ktore zaliczylismy (to dlatego, ze po 3 miesiacach w Wenezueli dopiero teraz udalo mi sie troche poopalac) oraz krotkiego komentarza na temat samochodu Lucasa. Nigdy, przenigdy w zyciu nie kupujcie Hondy! Nie wiem, co to za model i ile ma lat, ale nie wyglada na samochod stary, a mimo to: lakier od slonca odchodzi ze wszech stron, nie dziala klimatyzacja, tylne szyby sie nie podnosza, wycieraczki rozmazuja wode, a w polowie drogi urwala sie rura wydechowa, przez co przez pare godzin meczacej jazdy glosniej bylo niz w ruskim czolgu. A dlaczego pisze o paru godzinach mimo zaledwie 280 km drogi pomiedzy Caracas a Barcelona? O tym przy okazji transportu w Caracas i generalnie w Wenezueli. Poki co zdjecia z plazy nr 1 (zwroccie uwage na dokujace tankowce w tle) oraz nr 3 czyli Playa de los Pescadores:


niedziela, 23 grudnia 2007

Swieta w Barcelonie

Z wiadomej okazji chcialbym wszystkim zyczyc spokojnych i pogodnych Swiat Bozego Narodzenia. Niestety bedac w domu rodzinnym Lucasa w Barcelonie nie mam za bardzo warunkow ani czasu, by siedziec przed komputerem i wysylac maile, ale myslami lacze sie w Wami w tym szczegolnym dniu. Marysiu, dziekuje za Twa kartke z zyczeniami urodzinowymi, ktora po 2,5 miesiacach podrozy dotarla do mnie przed czterema dniami. Kuba, wybacz ze sie nie pojawilem na spotkanku sobotnim. Trzeba bedzie kiedys w lutym je powtorzyc :) Koshiko, jak znajde chwile z pewnoscia (i jak zwykle z przyjemnoscia) Ci odpisze. Madu, Tobie tez. Nie zapomnij pozdrowic ode mnie rodziny. "Zdesperowano Sylwio", niestety nie udalo mi sie otworzyc strony z Twoja piosenka, ale wiesz, jak obecnie ukladaja sie relacje hiszpansko-wenezuelskie ;) Marlon, amigo, Feliz Navidad! Espero alcanzarte en Barquisimeto antes de que te vayas.

W tym roku swita spedzam bardzo, jak to sie mowi w kraju, nietuzinkowo. Sa to jednak nadal swieta pogodne, o czym swiadcza me nieco spieczone plecy po dzisiejszym pobycie na goracej plazy. Sa to tez swieta rodzinne, chociaz w nieco innym tego slowa znaczeniu, bowiem zamiast z najblizszymi spedzam je u rodziny Lucasa i Monsi Iglesiasow, przyjaciol, ktorzy bez cienia wahania zdecydowali sie mnie zaprosic do swego skromnego, ale cieplego i goscinnego rodzinnego domu. Wreszcie sa to tez swieta tradycyjne, wszak na wenezuelskim swiatecznym stole nie moze zabraknac hallaca, pan de jamon, pernil, ponche crema...

Do uslyszenia wkrotce! Wesolych!

wtorek, 18 grudnia 2007

Margarita i Olga, czyli jak bylo naprawde

Witam ponownie po ponad tygodniowej nieobecnosci w sieci! Niestety moj czas w IESA dobiegl konca, zas w Caracas - dobiega konca, stad tez coraz trudniej mi regularnie relacjonowac wszystkie wydarzenia. A jest ich niemalo, tym bardziej, ze wkraczam w drugi (a wlasciwie trzeci) etap mojego pobytu w Ameryce Poludniowej, ktory mozna by na dzis dzien nazwac roboczo: "Podroz do Limy", "Kierunek - Lima", czy tez z angielskiego "Final Destiny - Lima" ;) Zanim jednak zdradze wiecej szczegolow na temat moich ambitnych planow, przeniesmy sie na chwile w "gorace" karaibskie klimaty.

Dawno dawno temu, a bylo to w niedzielnego wieczoru 9 grudnia 2007 roku, wraz z Rafaelem vel "El Abuelo" podjelismy spontaniczna decyzje wyjazdu na Margarite. Czworka znajomych Wlochow wylatywala w poniedzialek, my natomiast po calym dniu podrozy samochodem mielismy dolaczyc do nich we wtorek wieczorem. Powrot mielismy zaplanowany na sobote, tak wiec wychodzilo wiec nam 3 pelne dni na plazy. Nie musze chyba dodawac w tym miejscu, ze mial to byc moj pierwszy powazny wypad nad morze w Wenezueli (!). Pierwszy raz od prawie 3 miesiecy mialem zalozyc kapielowki, swe blade cialo upaprac olejkiem do opalania, zoladek nacieszyc litrami piwa, oczy zas... no wiecie czym ;) Niestety po trzesieniu ziemii w Peru, sily natury kolejny raz zmodyfikowaly me zalozenia...

INTERIA.PL

Huragan Olga nad Karaibami
Piątek, 14 grudnia (21:08)

Tropikalny huragan Olga, który nadciągnął w środę znad Wysp Dziewiczych na wschodnim krańcu Antyli, spowodował na Dominikanie śmierć 25 osób; opadające wody powodziowe odsłaniają kolejne zwłoki.

Ewakuowano, często w ostatniej chwili przed nadejściem powodzi spowodowanych przez ulewę, ok. 50.000 mieszkańców z terenów zagrożonych, głównie w prowincji Santiago, leżącej na północ od stolicy.

W tej prowincji i mieście Santiago, w dolinie Cibao, huragan, który powstał w 10 dni po zakończeniu "pory cyklonów" na Karaibach, wyrządził najwięcej szkód. Zginęło tam 17 osób.


O tragicznych wydarzeniach na Dominikanie dowiedzielismy sie z czwartkowej gazety. I chociaz Margarita i generalnie Wenezuela leza stosunkowo daleko na poludnie od strefy pustoszacych Karaiby huraganow i burz tropikalnych, odpryski Olgi uderzyly na Margarite dokladnie w dniu naszego przyjazdu. Pustynna wyspa, bez rzek, z przerwami w dostawach wody, z zaledwie 10 deszczowymi dniami w roku zamienila sie w pusty i szaro-bury kurort morski, przy ktorym chyba nawet Jurata czy Wladyslawowo lepiej sie prezentuja podczas niepogody. Kolejny raz - podobnie jak pod Machu Picchu - nie spelnila sie wyniesiona ze szkoly podstawowej zasada, ze deszcze tropikalne sa intensywne acz krotkotrwale, co kaze mi przypuszczac, ze podreczniki do geografii glosza ten trzeci rodzaj prawdy, o ktorej wspomnial ks. Jozef Tischner...

Ponizej garsc fotek, ktore udalo mi sie cyknac podczas chwil krotkich przejasnien:

Przed promem w Puerto la Cruz.


Na plazy Puerto Cruz


Mafioso Siciliano molestujacy papugi


Latania morska


Tlumy dlugonogich powabnych latynosek


Slynne margaritanskie piersi - tez na bazie krzemu (chem. Si) ;)


Sorelle d'Italia


Nasza ekipa


I zeby nie bylo, ze sciemniam - deszcz

poniedziałek, 10 grudnia 2007

Margarita

Do przyszlej soboty nie ma mnie, bowiem bycze sie na karaibskiej Ibizie - Margericie. Awansem sle gorace pozdrowienia! :D

niedziela, 9 grudnia 2007

Propaganda

Wczoraj czytajac jeden z powazniejszych dziennikow Wenezueli natknalem sie na polstronicowy fragment propagandy w iscie stalinowskim stylu. Autorem tekstu jest znacjonalizowana 5 lat temu i solidnie przewietrzona po tamtejszych wydarzeniach najwieksza krajowa firma naftowa PDVSA, bedaca istnym panstwem w panstwie i nota bene skarbonka rzadu i sponsorem Wenezuelskiej gospodarki i wszystkich programow socjalnych.

Tlumaczenie autorskie, z gory wiec przepraszam za bledy w interpretacji nowomowy hiszpanskiej oraz fakt, ze z racji mlodego wieku nie dane bylo mi doswiadczyc plomiennych przemowien tow. Gomulki i tym samym czerpac dzis z dawno juz utartych wzorcow i sformulowan:


Brawo! Dzielnemu ludowi

ktory przed piecioma laty w tych dniach przezwyciezyl jeden z najglebszych i najbardziej tchurzliwych atakow w dziejach historii Wenezueli: sabotaz naftowy. Byla to akcja zaplanowana i przeprowadzona przez centra wladzy swiatowej wraz z antynarodowymi srodowiskami w kraju celem zlamaniana nas i cofniecia historii do czasow skradzionej suwerennosci.

Dzis, 5 lat po tym bezlitosnym ataku pragniemy zlozyc gleboki hold ludowi Wenezueli, ktory razem z Silami Zbrojnymi oraz godnymi pracownikami i pracowniczkami PDVSA, dal z siebie wszystko, by pokonac ten zalosny spisek.

Nowa PDVSA, narodzona 5 lat temu w ogniu i chwale tamtej walki o ocalenie rasy ludzkiej, z czasem przeksztalcila sie w bastion oporu przeciwko imperium. Jestesmy pewni, ze nic nie zatrzyma ludu wenezuelskiego na drodze postepow naszej ukochanej Rewolucji Boliwarianskiej. Nic nie wstrzyma budowy prawdziwej socjalistycznej ojczyzny, wolnej i suwerennej, ukonstytuowanej jako demokracja pelna, w ktorej kroluje sprawiedliwosc.

Naprzod wierni ramie w ramie z ludem!

Hasta la victoria siempre!


Wyobrazcie sobie, zeby Orlen wydawal kase na umieszczanie w prasie takich bzdur...